sobota, 22 marca 2014

Odwiedziny w szpitalu

- Nie….Zostawcie mnie! Nie pójdę nie ma mowy….

- Pójdziesz!

- Nie!!

 Meg zmarszczyła wyskubane cienko jasne brwi i popatrzyła na nią surowo. Ręce zaplotła na piersiach. Wyglądało na to, że nie ustąpi. Przynajmniej nie pierwsza, bo to nie leżało w jej naturze. Megi była tylko pod jednym, ale poważnym względem denerwująca. Wręcz wkurzająca. Zawsze musiała dopiąć swego nieważne jak głupia był jej racja. Jej zawsze musiało być na wierzchu. Lily stała w drzwiach łazienki i zapierała się nogami i rękami o futrynę. Za żadne skarby nie chciała iść do skrzydła szpitalnego, aby odwiedzić Pottera. Liz i Mandy ciągnęły ją za łokcie, ale Lily nie chciała za nic się ruszyć z miejsca. Bardzo żałowała, że przyszła do dormitorium.

 Tam miała spokój a tu jej przyjaciółki wystąpiły przeciwko niej i namawiały ją do rzeczy, której by sama za nic w świecie nie zrobiła z własnej nieprzymuszonej woli.

- Nie zachowuj się jak dzieciak. Lily wiesz dobrze, że on by cię odwiedził.

 - Ja bym nawet nie chciała.

Mandy przeszła pod jej ręką i wypchnęła ją z progu łazienki do sypialni. Liz złapała przyjaciółkę w pół i pociągnęła w stronę wyjścia. Lily w końcu musiała dać za wygraną. Już nie miała siły się z nimi kłócić. Zużywała na to stanowczo za dużo energii i czasu. Pozwoliła się wyciągnąć na korytarz i poprowadzić do skrzydła szpitalnego. Szła z taką miną jakby dziewczyny prowadziły jak na skazanie. Jednak, gdy były już blisko postanowiła, że zrobi niespodziewany odwrót i zniknie a dziewczyny pójdą same. To właśnie uczyniła. Niestety Liz złapała ją za warkocz i pociągnęła jak na smyczy.

- Nawet nie próbuj, bo ci to utnę.- Warknęła ciągnąć ją mocniej za włosy.- James bardzo się ucieszy na twój widok. Zrób coś dobrego dla niego….Chociaż raz…

- Robię stanowczo za dużo dla niego.- Naburmuszyła się Lily nadal próbując się wyrwać.- To naprawdę cud, że się dotąd powstrzymuję, aby go nie udusić.

 Weszły do skrzydła szpitalnego. Od razu poznały gdzie leżał James. Dookoła jego łóżka leżało mnóstwo kartek, pudełek po słodyczach i prezentów. Pośrodku tego wszystkiego leżał w glorii chwały James. Uznawany był przez wszystkich za bohatera ( co mu szalenie odpowiadało). Przy jego łóżku siedziało kilka rozszczebiotanych dziewczyn w wieku na oko 11..góra 15 lat. Co chwila poprawiały mu poduszki , karmiły go słodyczami i wychwalały jego popisy na miotle. Cały czas ćwierkały jak gromada wróbli na gałęzi.

James opowiadał im coś bardzo energicznie gestykulując. Prawdopodobnie jakiś mecz, bo co chwila albo wybuchały śmiechem albo piszczały z udawanym przejęciem. Koszulę piżamy miał specjalnie rozpiętą, aby mogły podziwiać jego zabandażowane rany i wypracowaną klatę. W pewnej chwili, James udał, że łapie znicz i podskoczył na łóżku. Dziewczyny zaczęły piszczeć, aby uważał, bo się za bardzo nadwyręży. Usadziły go na łóżku i poprawiły po raz setny już poduszki i przykryły kołdrą po szyję.

James był w siódmym niebie. Każda z dziewczyn słuchała go za partym tchem i była na każde zawołanie. Założył ręce za głowę i otworzył usta, aby jedna z dziewczyn mogła wetknąć mu duży kawałek czekolady do buzi. Lily spojrzała na koleżanki wymownie i przewróciła oczami.

- Chyba nie jestem tu aż tak bardzo oczekiwana jak wam się zdawało. – Warknęła.

 James zauważył je dopiero do dłuższej chwili. Liz, Mandy i Megi pomachały mu i pociągnęły za sobą oporującą nadal Lily. Przywitał je promiennym uśmiechem, ale tego nie można było powiedzieć o jego wielbicielkach. Każda z nich patrzyła na dziewczyny ( szczególnie na Lily) jakby były jakimiś obrzydliwymi robalami.

 - Alle przyjemnie…- Powiedziała przez zęby Lily.- Jak nas tu wszyscy lubią. Panienki zerwały się na równe nogi, gdy tylko dziewczyny znalazły się jeszcze bliżej. Nie były wyraźnie zachwycone ich przybyciem.

- To my Jamesiu przyjdziemy później dobrze??- Powiedziała przesłodzonym głosikiem dziewczyna z burzą wyjątkowo jasnych blond loków.- Jesteś pewny, że niczego już nie potrzebujesz cukiereczku??

 - Nie, Daphy mam już wszystko.- Powiedział Jim przeciągając się i zerkając na Lily, która patrzyła z pogardą na dziewczyny.

Wyszły zostawiając dziewczyny z Jamesem same. Gdy przechodziły obok Lily każda posyłała jej mordercze spojrzenie. Lily usiadła na łóżku obok, ale nawet na niego nie spojrzała. Odwróciła głowę i zaczęła się wpatrywać uparcie na błonia widoczne przez szpitalne okno. Widział, że była tu w brew woli pokazywała to cały czas. Liz próbowała ją włączyć do rozmowy, ale odpowiadała tylko monosylabami albo wcale.

James był zły. I to bardzo. Nie mógł zrozumieć, dlaczego odwiedzało go mnóstwo starszych i młodszych dziewczyn a on zamiast zainteresować się którąś czekał jak głupi na nią. A jak już przyszła w ogóle się nie odzywała. Po paru minutach dość drętwych odwiedzin Megi zadecydowała odwrót. Pożegnały się z Jamesem i wyszły. Gdy zamknęły drzwi dało się słyszeć ich podniesione głosy. Najwyraźniej koleżanki robiły wymówki Lily, co do jej zachowania. James usłyszał Lily, która krzyczała w odpowiedzi na zarzuty koleżanek.

- Dajcie mi do cholery wszyscy święty spokój!! Już mam was kompletnie dość.

Skrzywił się i sięgnął po pudełko czekoladowych żab. Na kołdrę wypadła mu kartka z życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia. Już jakaś setna. Rano pozwolił niezadowolonej pani Pomfrey wyrzucić połowę z nich. Zrzucił ją na podłogę i zaczął pochłaniać czekoladowe żaby. Podobno czekolada poprawia humor. Napakował sobie pełne usta słodyczy i zaczął powoli je przełykać. Lily jednak była dziwna. On na jej miejscu rzuciłby się sobie na szyję i cieszył się, że żyje. Ona jednak wolała pozostać nieugięta. Przełknął ostatnią czekoladową żabę i zrobiło mu się niedobrze. Położył się na łóżku. Mimo wszystko był pewny, że nigdy nie odpuści wcześniej obranego wcześniej celu. Czyli jej.



Następnego dnia James został na siłę i w brutalny sposób wyrzucony przez panią Pomfrey ze skrzydła szpitalnego. Nie śpieszyło mu się do wyjścia. Dobrze mu było w szpitalu. Codziennie odwiedzały go tłumy fanek przynoszące jakieś smakołyki i opiekowały się nim jakby był obłożnie chorym. Niestety to, co dobre szybko się kończy. Pielęgniarka już dłużej nie mogła go znieść i gdy tylko wszystko mu się zrosło od razu go wystawiła za drzwi. James powlókł się niechętnie do wieży. I znowu zaczną się lekcje i prace domowe. Koniec ze słodkim leniuchowaniem. Jego przyjaciele urządzili małe powitanie. Bardzo im się nudziło, gdy on leżał sobie w szpitalnym łóżku. Jednak nie pozostali bezczynni. Ku przerażeniu Remusa i uciesze Petera Łapa miał plan. Jego zdaniem był….

- To genialny plan Jimmy!! Powiem więcej. Jeden z lepszych… – Zachwalał Syriusz prowadząc ich do lochów gdzie od paru dni warzył jakąś podejrzaną miksturę.

- Łapa to ma naprawdę genialne pomysły. Ten będzie hitem.- Zarechotał Peter, który pomagał koledze w wytwarzaniu substancji.

 Remus bardzo obawiał się tego, co Łapa i Glizdogon produkowali. Nie chcieli, aby ktokolwiek im pomagał. I to tak martwiło Remusa. Cały czas ukrywali swoje p

oczynania i nie dopuszczali do tego Remusa. Może, dlatego bo obawiali się, że zastopuje ten pomysł i nie pozwoli im tego robić. Syriusz prowadził ich długo labiryntem korytarzy aż doszli do nie dużych drzwi w jakiejś wnęce. Łapa pchnął drzwi i weszli do lochu podobnego do tego, w którym mieli lekcje eliksirów tyle, że ciemniejszego i bardziej wilgotnego. Po środku stał kociołek a pod nim tlił się nieduży ogień. Remus i James zajrzeli niepewnie do kociołka. W środku była przezroczysta, bulgocąca maź. Remus nachylił się bardziej i powąchał zawartość.

- Śmierdzi gumą..- Zauważył inteligentnie.

 - Strzał w dziesiątkę Remulku.- Zaśmiał się Syriusz mieszając łyżką w kotle.- To najlepszej jakości klej własnej roboty.

- Klej?- Zapytał zdziwiony James.

 Łapa pokiwał głową z zadowoleniem, po czym wyciągnął łyżkę z kociołka i podniósł ją do góry, aby koledzy zobaczyli lepką maź ciągnącą się za nią. Na twarzy Jamesa pojawił się uśmiech. Pojawiał się on zazwyczaj, gdy James dostawał nagłego olśnienia albo wpadał na wyjątkowo niecny pomysł.

 - Tak…-Powiedział Syriusz odwzajemniając uśmiech.- Tak Jimmy…ty wiesz, co ja chcę zrobić….Bo my się mały rozumiemy bez słów….

 Remus podszedł do kotła i jeszcze raz przyjrzał się Syriuszowemu klejowi. Wyglądał okropnie jak nie przymierzając jakaś flegma albo ślina. A cuchnęło jeszcze gorzej. Zanosiło się na naprawdę dobrą zabawę.

 - Ok chłopaki. – Powiedział patrząc na nich i się uśmiechając. – Macie mój atest. Tylko trzeba to zrobić porządnie.

 Wszyscy parsknęli nieopanowanym śmiechem.

Jeszcze przed obiadem udali się po kryjomu do Wielkiej Sali, aby zamienić swój plan w czyn. Syriusz umoczył duży pędzel w wiaderku kleju trzymanym przez Petera i zaczął smarować wszystkie krzesła przy stole ślizgonów. Klej naprawdę był pierwszorzędny gdyż był prawie niezauważalny. Odpuścili sobie wróżbiarstwo, aby obsmarować wszystkie krzesła. Gdy zadzwonił dzwonek na obiad usiedli przy swoim stole i obserwowali z rozbawieniem wszystkich ślizgonów siadających przy stole. Ku ich uciesze nikt się nie zorientował, że usiadł na czymś podejrzanym. W końcu do sali weszła Lily i jej przyjaciółki. James przestał myśleć o kleju i ślizgonach. Usiadły niedaleko nich. Liz od razu przytuliła się do Syriusza a Mandy zaczęła rozmawiać z Remusem.

 - Syriuszku…-Zaczęła Liz karmiąc go zupą.- Za tydzień są walentynki….

 - Wiem.- Zamruczał Łapa i nachylił się by coś powiedzieć jej na ucho.

Oboje zaczęli się śmiać. James oderwał od nich wzroki i przeniósł go na Lily siedzącą naprzeciwko Liz po jego lewej stronie. Ona też się na niego spojrzała. Skrzywiła się i odwróciła głowę inną stronę. Był raczej pewny, że nie umówi się z nim w walentynki. Nagle wpadł na ( jego zdaniem) genialny pomysł.

Gdy wszyscy już zjedli zaczęli rozchodzić się na popołudniowe lekcje. James schylił się pod stół i nabrał na rękę trochę super kleju Syriusza. Odczekał aż Lily i jej koleżanki wyjdą z Wielkiej Sali i poszedł niepostrzeżenie za nimi. Na jego szczęście Lily udała się samotnie do biblioteki.

 Od razu pognał za nią i już po chwili dało się słyszeć prawie w całej szkole głośny damski krzyk

sobota, 15 marca 2014

Po meczu

Lily nie miała, co z sobą zrobić. Chodziła bez celu po zamku i nie wiedziała gdzie się podziać. Już chyba z pięć razy zawracała z korytarza prowadzącego do skrzydła szpitalnego. Od rana czuła tak jakby trzymała coś ciężkiego na plecach. Weszła po schodach na górę i przeszła obok gobelinu z Barabaszem Bzikiem. Potem wspięła się jeszcze wyżej. W końcu znalazła się w sowiarni. Oparła się o parapet i wyjrzała przez okno. Najpierw długo patrzyła na boisko i przypominała sobie wczorajsze wydarzenia. Potem spojrzała na część zamku gdzie mieściło się skrzydło szpitalne.
Wczoraj wszyscy na stadionie zaczęli krzyczeć i panikować, gdy Potter spadł z miotły. Ona zasłoniła sobie usta dłonią i nic nie mogła zrobić. Nie mogła się nawet ruszyć. Ściskała Meg za rękę i wpatrywała się w postać Jamesa leżącego bez życia na ziemi. Chyba jeszcze nie widziała gorszego widoku niż ten. Jego zabrali do skrzydła szpitalnego a ona poszła z Mandy i Megi do wieży. Liz była razem z drużyną i jego przyjaciółmi. Lily jednak nie mogła usiedzieć w miejscu. Czuła jakby była rozdarta na dwie sprzeczne części.
Jedna Lily kazała jej gnać do niego i upewnić się czy wszystko z nim w porządku a druga siedzieć i nie przejmować się Potterem.
Tylko, która część była tą prawdziwą Lilyanne Evans?
W końcu górę wzięła ta druga zaborcza i złośliwa strona jej natury. Choć ona sama nie była pewna czy robi dobrze. Liz wróciła już po chwili. James nadal był nie przytomny. Jego przyjaciele zostali przy nim, ale pielęgniarka wywaliła z sali drużynę. Lily dalej nie słuchała tego, co mówiła przyjaciółka.
 James był nie przytomny….
Coś mocno ukuło ją w brzuchu.
Wstała z kanapy i bez słowa poszła do dormitorium. Zrzuciła Pearl ze swojego łóżka i usiadła na nim. Walnęła pięścią ze złości w poduszkę. To, co się z nią ostatnio działo to działo zdecydowanie się bez jej zgody i kontroli. Ona najzwyczajniej w świecie miękła. Ale za nic w nie mogła na to pozwolić. Żeby się przejmować Potterem? Jeszcze, czego!!
Też sobie zmartwienie wymyśliła!! Najgłupsze z możliwie dostępnych chyba na świecie!!
Przecież on jest taki denerwujący…i złośliwy…nadęty…i…przystojny…i…dziecinny…i…wkurzający…i nieznośny..
Można by wyliczać chyba bez końca.
Lily położyła się na łóżku i zakryła głowę jedną ze swoich niezliczonych poduszek.
- Jak ja go nienawidzę….-Szepnęła do siebie.
 Zamknęła oczy i przycisnęła do głowy poduszkę skutecznie odcinając sobie dostęp do światła i częściowo do tlenu. Łzy zaczęły cieknąć jej spod zaciśniętych mocno powiek. Sama nie wiedziała, czemu płacze. Może, dlatego bo była na siebie wściekła. Na swoje ostatnie zachowanie i w ogóle na wszystko, co się działo dookoła. Może po prostu chciała popłakać jak to się zdarza dziewczynom w jej wieku. Ale do końca nie była pewna…
 Nienawidziła takich nastrojów. Jak na huśtawce. Raz w górę raz w dół. W jednej chwili śmiejesz się do rozpuku a w następnej równie dobrze możesz ryczeć i masz myśli samo destrukcyjne. Poczuła, jak Pearl wdrapuje jej się po biodrze na plecy i układa na nich wygodnie. I choć było dopiero po południu obydwie usnęły mocnym snem.

Czy bicie własnego serca może doprowadzić szału?? Oczywiście, że tak!! Takiego zdania był młody Remus Lupin siedzący w szkolnej bibliotece i zapełniający długi zwój pergaminu drobnym i okrągłym pismem. Gdy tylko przechodziła za jego plecami od razu jego organ główny zaczynał przepompowywać krew szybciej do każdego zakamarka ciała, co powodowało falę gorąca i kompletną dekoncentracje. Nie widział jej, ale czuł przyjemne to ciepło i dreszcze przebiegające po plecach. W takiej chwili nie mógł myśleć o nieprzytomnym Jamesie leżącym w szpitalnym łóżku.
 Spojrzał na swój pergamin i aż się dziwił. Mniej więcej od połowy wypracowania zdania miały coraz mniejszy sens. Aż w końcu ostatnie było kompletnie niegramatycznie i nielogiczne. Zmarszczył brwi i zmiął pergamin. To, dlatego że ona tu była. Weszła obładowana jak zwykle książkami, gdy był w połowie i od tego momentu cały umysł jakby przesłoniła mu mgła w bursztynowym kolorze. Odłożył pióro i zerkał na nią spod wiecznie opadającej blond grzywki. Usiadła przy stoliku po prawej stronie i także coś pisała. Wielkie jak płyty chodnikowe tomy piętrzyły się po obu stronach uginającego się pod ich ciężarem stolika. Taka odległość w prawdzie mu nie odpowiadała, ale była dobra, aby znowu nie wyglądał jak dorodna piwonia. Podniósł głowę i spojrzał się na nią.
O cholera!!
 Też na niego spojrzała. Jakby przeskoczyła między nimi iskra. Momentalnie spuścili głowy i zarumienili się okropnie.
„ Pięknie! Po prostu cudownie! Już wyglądam jak młody burak!!”- Pomyślał Remus ze złością wpatrując się w książkę.
 Miał wielką ochotę walnąć głową w blat stołu. Jaki nastoletni organizm potrafi być złośliwy. Remus próbował z tym walczyć, zapanować jakoś, choć i tak wiedział, że to niemożliwe. Już pewnie zawsze się będzie czerwienić jak kretyn. Jej było przynajmniej uroczo, gdy się rumieniła, ale on wyglądał jak skończony idiota.
Jego dwaj najlepsi przyjaciele wpędzali go w kompleksy. Jim i Łapa zawsze wiedzieli, co powiedzieć a jak nie wiedzieli to nadrabiali to wyglądem. Zawsze im się jakoś udawało. I zawsze oglądały się za nimi tłumi wielbicielek, na które nawet nie raczyli spojrzeć. Uważał to za największą niesprawiedliwość na świecie, że on zawsze zapominał języka w gębie. Szczególnie przy dziewczynach…szczególnie przy Mandy….
„ Dobra”- Powiedział sobie w duchu.-„ Jeszcze raz spróbuje…Raz…dwa…trzy..”
Podniósł powoli głowę. I tym razem ich spojrzenia się skrzyżowały. Mandy uśmiechnęła się, lekko się rumieniąc. Odwzajemnił uśmiech i podniósł się z krzesła. Na jego twarzy malowało się zdeterminowanie. Swoje kroki skierował w jej stronę, choć nogi miał jak z waty.
 Nagle do biblioteki weszła Liz. Pomachała Mandy i podeszła do Remusa.
- Syriusz cię szuka. Podobno James się budzi.
 - Już….idę….- Jęknął załamany Remus i skierował się w stronę wyjścia. Obejrzał się przez ramię na Mandy. Uśmiechnęła się smutno i westchnęła.
„ Najwidoczniej taki mój los..”- Pomyślał ponuro i wyszedł z biblioteki.

- Oho wypływa….
James usłyszał cichy głos gdzieś z boku. Ktoś nad nim stał i mówił coś szeptem. Nagle ktoś odezwał się głośnie. Swoje słowa zwrócił do niego. Zrozumiał to dopiero po chwili, ponieważ bardzo huczało mu w głowie. Wszystko go bolało i nie bardzo mógł się ruszyć.
 - Jim…Jim słyszysz mnie??- Zapytał Łapa machając mu dłonią przed twarzą. James otworzył oczy, ale zaraz je zmrużył, bo światło słoneczne bardzo go raziło. Zobaczył nad sobą jakieś ciemne niewyraźne kształty. Gdy oczy przyzwyczaiły się od jasności zobaczył Syriusza, Remusa, Petera i panią Pomfrey pochylających się nad nim.
 - Taaa…-Zachrypiał James.- Ale zjeżdżaj Black, bo człowiek po przebudzeniu powinien coś ładnego zobaczyć.
 - Niestety nie ma tu Evans…-Zarechotał Peter
 - Czy pamiętasz, co się stało??- Zapytała poważnie pani Pomfrey.
James potarł twarz dłońmi i zaczął szukać w pamięci odpowiedzi. Przed oczami jak film zaczęły mu się przewijać obrazy ostatnich zdarzeń.
 Śnieżyca…mecz…Darcy…
 - Znicz!! Łapa…zni..- Krzyknął James zrywając się z łóżka i łapiąc przyjaciela za ramiona. Jednak zaraz jego twarz wykrzywiła się w grymasie bólu i opadł na poduszki. Coś bardzo zakuło go w klatce piersiowej.
 - Nic mu nie będzie proszę pani.- Zwrócił się z rozbawieniem do pielęgniarki Remus.- Choć wydaje mi się, że on gdyby nawet umierał pytałby się czy wygraliśmy.
Pani Pomfrey pokręciła z politowaniem głową i odeszła. James podniósł się powoli i ostrożnie na łokciach i usiadł opierając się o wezgłowie łóżka. Całe lewe ramię go bardzo bolało.
 - Co..co się stało??- Zapytał przyglądając się bandażom na ciele.
 - Zleciałeś z miotły…wczoraj rano….
- Wczoraj?? Cały czas byłem nie przytomny??
 - Na takiego wyglądałeś….Ale kto cię tam wie… James sięgnął po okulary leżące na szafce obok łóżka. Założył jej i przyjrzał się uważnie kolegom.
- Ale wygraliśmy nie??
 Przyjaciele parsknęli śmiechem
 - O to się nie bój. Wygraliśmy. A dzięki tobie w niezłym stylu.
 James z uciechy podskoczył na łóżku, ale i tym razem coś go zabolało. Osunął się na poduszki i głośnym jękiem. Pozostali Huncwoci uśmiechnęli się i poprawili mu poduszki. Posiedzieli jeszcze trochę i poopowiadali mu, co się zdarzyło wczoraj po tym jak stracił przytomność.
 Okazało się, że James miał wiele szczęścia. Gdyby nie śnieg już by nie żył. Ale na szczęście zaspy zamortyzowały upadek i tylko połamał sobie parę żeber i obojczyk. Które i tak za trochę powinny mu się zrosnąć.
 Po jakimś czasie pani Pomfrey wygoniła ich, aby dali mu odpocząć. Potem napoiła, Jamesa jakimś specyfikiem na połamane kości i kazała leżeć spokojnie, aby wszystkie się prawidłowo zrosły. Z tego, co mówiła tą noc już mógłby spędzić we własnym łóżku, ale chciała go jeszcze zatrzymać na obserwacji, bo naprawdę nieźle wyrżnął głową.

czwartek, 13 marca 2014

Mecz

Nie wiem co napisać. Chyba mi sie udało. Ale zawsze jest to moje CHYBA. Ocenę pozostawiam Wam.
Przepraszam że to takie jest krótkie ale chciałam trochę Was utrzymac w napięciu.
*********************************************************** 

James obudził się wcześnie rano. Szybko wyłączył budzik, aby jego koledzy pospali sobie jeszcze trochę. Wyskoczył z cieplutkiego łóżka i na bosaka pognał po zimniej, marmurowej podłodze do łazienki. Dziś był wielki dzień. Dzień, na który przygotowywał swoją drużynę od paru dobrych tygodni wyciskając z nich siódme poty na treningach.
 A mianowicie mecz ze ślizgonami. Te mecze zawsze były ważne. Ślizgoni zawsze grali bardzo agresywnie. Trzeba było się naprawdę pilnować. W punktacji generalnej Gryffindor prowadził tylko pięcioma punktami. Na drugim był Slytherin. Co oznaczało że jeżeli dziś gryfoni wygrają będą mieli zapewniony puchar. James był pewny, że wygrają. Przecież to w dużej mierze zależało od niego. Nie mógł zawalić. Czuł, że dziś uda mu się zrobić jakiś popis, który zapamięta cała szkoła na bardzo długo.
Ubrał się już w strój do quidditcha i wyszedł z łazienki. Wyciągnął spod poduszki purpurowo-złote rękawice( to była jedyna część jego garderoby, której nigdy nie musiał szukać- zawsze były na jednym miejscu), które podarowała mu Lily na urodziny i wyszedł z sypialni, aby obudzić resztę drużyny. Po kolei wpadał do męskich sypialni i ściągał z łóżek chłopaków. Jared opierał się najbardziej. James potrzebował pomocy Patricka, aby ściągnąć z łóżka swojego najlepszego napastnika. Musieli go wywlec z pościeli za nogę od łazienki.
 Z dziewczynami było gorzej, bo nie mógł wejść do ich dormitorium. Stał jak zawsze u stóp schodów i wydzierał się w niebogłosy. Liz podniosła głowę z poduszki i w westchnęła ciężko. Potter działał lepiej niż nie jeden budzik. Miał bardzo denerwujący głos szczególnie jak krzyczał. Ubrała się w szlafrok i wyszła z sypialni. Uciszyła Jamesa i poszła na górę obudzić Mallory Thimons z siódmego roku. Miała spore problemy z docuceniem jej. Gdy Mal stanęła na nogi Liz wróciła do siebie ubrać się i umyć.
Jim starał się ze wszystkich sił, aby nie wyjrzeli za okno. Bo gdy on to zrobił miał chęć wrócić do jeszcze ciepłego łóżka.
- Liz, Mal szybciej!! Nie musicie się przecież malować!!
 - Zamknij się Jim. Ja nie wyjdę bez tego. – Krzyknęła Mal ze swojej sypialni. Po chwili koło niego zjawili się zaspani Jared, Patrick i Ben.
 - Mallory!! Błagam! Będziesz na wysokości parędziesięciu stóp. Naprawdę nikt nie zauważy, że nie jesteś umalowana…..No chyba, że to robisz dla Jareda. Mallory na te słowa wsadziła sobie kredkę do powiek do oka.
James wydzierał się i poganiał. Krzyczał tak głośno na wszystkich, że Ben nie wytrzymał i zdzielił go po głowie. James naburmuszył się i zagnał ich do Wielkiej Sali. Tam jak zwykle półprzytomni zjedli śniadanie. Następnie wzięli miotły ze schowka i wyruszyli na boisko Jednak, gdy tylko wyszli z zamku ich znikoma i tak chęć gry spadła do minimum.

 - Czy oni powariowali?? – Krzyknęła Lily głośno, ale sama nie usłyszała swojego głosu, bo utonął w gwiździe i szumie wiatru. Wiało tak mocno, że musiała trzymać kaptur na głowie żeby jej go nie zwiało. Śnieg już nie padał, ale sypał się lawiną z nieba. Widoczność była kiepska. Do tego mróz szczypał w uszy i nosy. W ogóle nie były to warunki na mecz quidditcha. Brnęli dzielnie całą szóstką przez błonia na boisko. Był początek lutego. Pogoda właśnie wyszykowała mi nagły i intensywny powrót zimy.
 Wiało tak mocno, że musieli zasłaniać twarze, aby ich nie zatykało. Śnieg wdzierał się do butów i za kołnierze dając tylko kolejny powód do powrotu do zamku. Gdy dotarli na trybuny ścisnęli się jak najmocniej mogli. Było piekielnie zimno. Megi przytuliła się do Lily i naciągnęła rękawy na dłonie cała trzęsła się z zimna. Mandy niestety ( albo stety) usiadła pomiędzy Lily i Remusem. Siedziała jak na szpilkach i bała się odwrócić w jego stronę głowę. Trzęsła się z zimna, ale nie miała odwagi się do niego przysunąć. Choć cieszyła się z jednej strony, że było zimno. Bo gdyby Remus zaczął z nią rozmawiać nie zauważyłby, że się zaczerwieniła.
Na trybunach był komplet mimo fatalnej pogody. Gryfoni przeciwko ślizgonom. Każdy chciał to zobaczyć. Zapowiadało się naprawdę niezłe widowisko. Szczególnie, że obie drużyny trenowały bez ustanku przez całe dwa tygodnie. Lily naciągnęła mocnej kaptur i przytuliła się do przyjaciółek.
- Niech już wyjdą. – Jęknęła szczękając zębami.- Niech Potter złapie znicz i pójdziemy stąd. Krew mi zaraz zamarznie w żyłach.
 - Brr…Jestem za Lily.- Powiedział Remus zakrywając sobie czerwony od zimna nos ręką.
 Syriusz chuchał bez ustanku na zmarznięte dłonie. Peter był na tyle mały, że wcisnął się między przyjaciół i było mu ciepło.
Tym czasem w szatni gryfonów panowało małe zamieszanie. Liz i Mallory kategorycznie odmówiły wyjścia na boisko. Sportowe szaty nie były za ciepłe. Nie poprawka. One w ogóle nie były ciepłe. Dziewczynom nie uśmiechało im się marznięcie na miotłach szczególnie, że pogoda od czasu, gdy wstały jeszcze się pogorszyła. Zwiększyła się siła wiatru i choć śnieg przestał na chwile padać to temperatura obniżyła się o parę stopni. Męska większość nic sobie nie robiła z tego, ale one jako damy stwierdziły, że są za delikatne na taką pogodę. Siedziały obrażone na ławce i do nikogo się nie odzywały. Na stroje nawet nie spojrzały. James i Jared jako najbardziej elokwentni z całej grupy dwoili się i troili, aby je przekonać. Nic to nie dawało.
- Liz, Mal błagammm.- Jęczał James klęcząc na kolanach i składając ręce jak do modlitwy.- Postaram się złapać jak najszybciej znicz. Jak tylko zdołam najszybciej.
- Jim chyba zwariowałeś! – Krzyknęła Mal.- Po dwóch tygodniach prze milusich treningów z tobą mam już serdecznie dość. I ciebie i uganiania się za kaflem.
- Dodaj do tego jeszcze pogodę i otrzymasz wynik-nie gramy!
 James jęknął. Spojrzał bezradnie na resztę. Nie mogli się wycofać. To dałoby Slytherinowi przewagę. Nie mieli też rezerwowych zawodników.
- Gryfoni! – Pani Hooch stała w drzwiach szatni i wyglądała na niezadowoloną. Cały jej futrzany płaszcz był w śniegu.- Czekamy tylko na was. Czy przebranie w stroje sportowe zajmuje wam aż tyle czasu? Czy wy szyjecie sobie te stroje?
 - Już chwileczkę pani profesor.- Krzyknął Jared. – Mamy maleńki problem!
 - Macie być za góra pięć minut inaczej uznam ze oddaliście mecz walkowerem. Ślizgoni już są gotowi od dawna.
 James westchnął i poprawił sobie okulary.
- Oni nie mają bab w drużynie.
 - Wypraszam sobie!!- Warknęła Liz.- Nie jestem babą!!
 - Jesteśmy damami!!- Parsknęła Mallory odrzucając pasmo farbowanych czerwonych włosów na plecy.
 - Dobra dobra.
 - Uważaj, co mówisz Jim.- Powiedział kątem ust Patrick.- Bo one gotowe odejść z drużyny. Z babami trzeba jak z jajkiem.
 - Taaa niesamowicie ostrożnie.- Przytaknął Ben.
 Po bardzo długich namawianiach dziewczyny dały się przekonać. Ku uciesze uczniów zebranych na trybunach zawodniczy wyszli na boisko. Gdy wzbili się w powietrze James od razu zaczął wypatrywać złotej piłeczki. Nie było łatwe, bo śnieg znowu zaczął padać a płatki śniegu były bardzo duże. Po chwili w duchu przyznał rację dziewczynom. Naciągnął kaptur na głowę i przytrzymał go, aby watr mu go nie zwiał.
 Mecz jak zawsze komentował Sam McBurty z Ravenclawu. Jednak mało, kto go nie słyszał. Wiatr wszystko zagłuszał, mimo że chłopak wydzierał się jak tylko mógł najgłośniej.
Jim krążył nad boiskiem i oberwał poczynania innych. Na ogonie cały czas siedział mu Colin Darcy – szukający ślizgonów. Wielki jak głaz i tak samo jak głaz inteligentny. Miał ogromną ochotę zawrócić i przyłożyć mu, ale rozmiary przeciwnika go przed tym skutecznie hamowały. Nienawidził jak ktoś go tak śledził. Zawsze inni ścigający tak robili wiedzieli, że James pierwszy wypatrzy znicz, więc trzymali się blisko jego. Darcy nie oddalał się nawet na parę stóp. Jim przyspieszył i zrobił nagły zwrot. Ten kretyn cały czas był za nim i robił dokładnie to samo, co on.
Nagle przy środkowej pętli ślizgonów zauważył złoty błysk. Skierował miotłę w tamtą stronę. Ślizgon także skręcił. James pochylił się tak, że prawie leżał na rączce miotły. Tłum od razu poznał, że coś się święci. Uczniowie zaczęli ryczeć i wiwatować. Od razu zrobiło im się cieplej. Niedługo po tym zrównał się z nim Darcy. Mknęli z taką samą zawrotną prędkością, że stadion zmienił się w szare i białe rozmazane pasma. Nagle Darcy wystawił w lewo rękę i próbował zepchnąć Jamesa z miotły. Jim zachwiał się i o mało nie spadł. Oddalił się na bezpieczną odległość, ale nie długo pozostał dłużny. Udał, że spasował.
Gdy Darcy poczuł się pewnie, Jim przyśpieszył znowu i walną ramieniem z całej siły przeciwnika. Starał się nie tracić z oczu znicza i jednocześnie nie zlecieć. Darcy cały czas atakował. Lecieli obok sobie tak, blisko że dotykali się barkami. Jeden próbował zepchnąć z miotły drugiego. W pewnej chwili (gdy byli już blisko znicza) uderzył Darcy łokciem tak mocno w Jamesa, że ten zsunął się z miotły. W ostatniej chwili udało mu się złapać kija miotły i zawisnąć 30 stóp nad ziemią.
Wszyscy na trybunach zamarli. Słychać było tylko Syriusza, który wydzierał się, że za to powinni zdyskwalifikować ślizgonów i wiatr. Peter rozdziawił usta i wpatrywał się bez ruchu w Jamesa. Mandy złapała odruchowo Remusa za rękę i ścisnęła go mocno napięciu. Remus popatrzył na nią kątem oka i uśmiechną się zadowolony. Przysunął się bliżej a ona przytuliła się do jego ramienia. Lily i Megi patrzyły na to, co się działo w napięciu. Lily, mimo że nadal nie lubiła Pottera to nie życzyła mu, aby coś mu się stało. Przez całe dwa tygodnie od zakończenia szlabanów kłócili się prawie codziennie. Jednak już mniej zażarcie. To zdarzenie, kiedy James zaniósł ją do wieży zostawiło w niej dziwny ślad. Gdy wspominała to jak trzymał ją w ramionach czuła dziwne ciepło w brzuchu. Jednak, gdy wspominała jego i te kretyńskie numery, jakie robił krew się w niej gotowała.
James próbował się podciągnąć, aby wrócić bezpiecznie na miotłę. Zebrał wszystkie siły i przerzucił nogę przez rączkę miotły. Stracił znicz z oczu. Wściekły poszybował do góry ponownie go wypatrywać.
Liz właśnie obroniła bramkę. Gryfoni prowadzili dziesięcioma punktami. Jared odbił tłuczka w stronę jednego ze ścigających przeciwników ten jednak uniknął go przetaczając się w powietrzu na plecy. Śnieg znowu przestał padać. Wiatr też na chwilę ucichł. Ślizgoni zdobyli drugą bramkę. Mallory przejęła kafla i ruszyła w stronę pętli ślizgonów. Nagle tłuczek uderzył ją w tył głowy. Mal zachwiała się i wypuściła piłkę z rąk. Jared w ostatniej chwili podleciał do niej i przytrzymał, aby nie spadła z miotły. Kafel przejął kapitan drużyny ślizgonów. Ben zareagował natychmiast odbijając tłuczka w niego tłuczka, ale ten zrobił zgrabny unik. Wypuścił jednak przez to z rąk kafla, którego natychmiast złapał Patrick i przerzucił prze największą pętle ślizgonów.
 Nagle na trybunach znowu zawrzało. James odwrócił się i zobaczył jak Darcy wyciąga swoją wielką łapę po znicz, który był parę cali od niego. Zagapił się na akcję obronną Liz i gdyby nie to przegraliby z pewnością.
- O nie!- Warknął do siebie.- Tak dobrze ci nie będzie!!
Pomknął jak strzała w kierunku złotej piłki. Przeleciał tuż przed nosem przeciwnika skutecznie go blokując i złapał znicz. Jednak dosłownie w tej samej chwili poczuł silny ból lewego ramienia. Pałkarz ślizgonów odbił tłuczka prosto w niego. James zachwiał się i spadł z miotły.
Ostatnie, co pamiętał to ryk na trybunach i niezwykle mocny i piekący ból rozchodzący się po całym ciele, gdy uderzył w ziemię.

wtorek, 11 marca 2014

Szlaban cz.3 ostatnia

Lily podniosła głowę z poduszki i rozejrzała się po pokoju. Panował tu sakramencki bałagan. Dziewczyny jeszcze spały. Liz spała na boku, ściskała oburącz poduszkę i wydymała seksownie usta ( najwyraźniej całowała się z Syriuszem przez sen). Mandy spała na brzuchu przykryta peleryną czarnych włosów. Cały czas mruczała coś niewyraźnie. Meg natomiast leżała rozwalona na swojej połowie łóżka. Każda jej kończyna była pod innym kontem. Blond- brązowe włosy rozsypały się jej po całej poduszce. Przy ciemniejszych włosach jej twarz wyglądała trochę blado.
Usiadła na łóżku i przeciągnęła się. Potem wstała i powlokła się do łazienki. Nie bardzo chciało jej się wstać. Położyły się piekielnie późno. Przemyła zapuchnięte oczy zimną wodą i przyjrzała się swojemu odbiciu. Miała gigantyczne cienie pod oczami. Szybko ubrała się i uczesała wolała nie patrzeć na siebie. Wyszła z pokoju i popatrzyła na zegarek.
- Eee dopiero dziesięć po ósmej….CO??? O cholera!! Ej dziewczyny ZASPAŁYŚMY!!!
Liz i Mandy zerwały się od razu. Zaczęły szukać w popłochu ubrań i doprowadzać się do stanu używalności. Nad Megi trzeba było popracować, ale i tak wstała w miarę szybko, gdy do niej dotarło, że od dwudziestu minut powinny być w klasie transmutacji. Wyszykowały się w rekordowym czasie i pognały na lekcję. Wbiegły na piąte piętro potykając się i popychając. Wpadły do klasy w wielkim stylu i z wielkim hukiem. Wszystkie głowy odwróciły się w ich stronę.
- Dziewczęta!!- Krzyknęła zirytowana nauczycielka. – Wasze spóźnienie jest naganne. Gryffindor traci przez was…
- Pani profesor błagam….My po prostu zaspałyśmy…
- Prosimy…
- Błagamy…
 Nauczycielka spojrzała na nie zdziwiona. Faktycznie nie wyglądały najlepiej. Potargane, z cieniami pod oczami i w krzywo zapiętych szatach. Musiała chyba pomyśleć, że uczyły się do późna, bo westchnęła tylko z politowaniem i wskazała im ich miejsca. Dziewczyny ucieszone usiadły w ławkach i wyciągnęły książki. Lily złapała się za brzuch i poczuła ssanie w żołądku. Nic nie jadła od nocy. Liz siedząca obok chyba odczuwała to samo.
James był niezadowolony, że im się upiekło. Gdyby to oni tak wpadli na pewno straciliby po dziesięć punktów na łebka. Nie mógł usiedzieć na lekcji. Spojrzał na profil Lily i uśmiechnął się. Czuł, że dziś uda mu się zrealizować swój plan. Był bardzo zdeterminowany. Uśmiechnął się do siebie i wrócił do zamieniania sznurka w węża.
Na wróżbiarstwie Lily z trudem powstrzymywała się, aby nie zasnąć. Była taka niewyspana. Jej przyjaciółki także mały średni kontakt z rzeczywistością. Liz i Megi siedzące przy jednym stoliku zamiast wróżyć sobie z fusów piły powoli herbatę i rozmawiały szeptem. Mandy siedząca przed nią oparła głowę na dłoni i zamknęła oczy. Nagle za jej plecami pojawiała się nauczycielka wróżbiarstwa.
- Lilyanne!
 - T-tak pani profesor?? – Zapytała nieprzytomna Lily.
 - Może powiesz, co zobaczyłaś w filiżance Amandy??
 - Eee….noo. Fusy??
 Cała klasa ryknęła śmiechem. Lily spuściła głowę i przygryzła wargi, aby się nie śmiać. Profesor Hoyle popatrzyła na nią marszcząc brwi.
 - Widzę Lilyanne, że nie bierzesz na poważnie moich lekcji. Postępujesz głupio. Niema nic ważniejszego od przepowiadania przeszłości. To jest spojrzenie w głąb siebie i zrozumienie swojego prawdziwego przeznaczenia. Na tym opiera się całe twoje życie dziewczyno. Przecież najważniejsze jest to, co cię dopiero spodka. Użyj swego wewnętrznego oka. Czy nadal nic nie widzisz??
- Z całym szacunkiem pani profesor, ale ja nadal widzę fusy. Może trochę są bardziej mokre i rozmiękłe…
Nauczycielka wyrwała jej filiżankę i zaczęła ją dokładnie oglądać. Ona widziała tam mnóstwo rzeczy. Przepowiedziała Mandy całą jej przyszłość wraz ze śmiercią i życiem poza grobowym. Lily spojrzała sufit a potem na Mandy. Ta nie mogła się już dłużej powstrzymywać od śmiechu. Wsadziła sobie rękę do ust i próbowała się także nie zakrztusić. Reszta klasy siedziała cicho, ale co chwila słychać było pojedyncze parsknięcia. Huncwoci prawie płakali ze śmiechu widząc minę Lily. Wykład nauczycielki skończył się dopiero po dzwonku. Gdy pozwoliła im odejść cała grupa rzuciła się, aby podziękować Lily za zajęcie jej i powstrzymanie przed przepytywaniem ich.
 Lekcja zaklęć ze ślizgonami była dla niego okazją do rozerwania się. Szczególnie, że Lily nie kontaktowała za dobrze i zapewne nie będzie miała nic przeciwko temu. James spojrzał na Lily i skierował różdżkę w stronę Smarka. Wypowiedział cicho zaklęcie i już po chwili spodnie Smarka pękły w kroku. Syriusz chętnie przyłączył się do Jamesa. Strzelił jakimś zaklęciem w Snapea. Jego sznurówki zaplątały się, krawat obwiązał się w koło jego głowy i już po chwili Smark leżał jak długi na podłodze. Cała klasa ryknęła śmiechem. Profesor Flitwick próbował ich uspokoić, ale nie mógł się przekrzyczeć przez cały gwar. Lily nawet nie podniosła głowy. James lubił jak była niewyspana. Gdy zadzwonił dzwonek na obiad zebrał szybko swoje rzeczy i w towarzystwie Syriusza i Petera popędził na dół.
 Wszedł do Wielkiej Sali usiadł bok Remusa, który wcale nie zwracał uwagi, co jadł. Wpatrywał się tylko w Mandy. Ona spuściła głowę i rzucała mu ukradkowe spojrzenia spod rzęs. James pomyślał, że chyba Remusowa metoda jest lepsza od jego własnej. Choć on nie umiałby się bawić w takie podchody to coś mu mówiło, że większe jest prawdopodobieństwo, że Remi i Mandy będą razem, niż że Lily go polubi.

 Lily spojrzała na duży zegar stojący w pokoju wspólnym. Miała jeszcze parę minut do rozpoczęcia szlabanu. Podała swoją torbę Liz i skierowała się do gabinetu McGonagall. Pottera nigdzie nie było widać. Szła sama korytarzem i modliła się, aby nie spotkać po drodze Irytka. Nagle usłyszała coś za sobą. Odwróciła się, ale nikogo nie było. Przyśpieszyła kroku. Obejrzała się jeszcze raz. Nic. Nagle przed nią pojawił się Potter. Lily wydała z siebie zduszony okrzyk.
 - Co Evans? Przestraszyłem cię?
- Nie. Wcale. Krzyknęłam, bo nie wiedziałam większego idioty od ciebie. – Mruknęła Lily.
 Ominęła go i zapukała do drzwi gabinetu nauczycielki. James uśmiechną się i staną obok niej. Dostali za zadanie przepiać jakieś papiery dla bibliotekarki. Udal się więc do biblioteki i zasiedli przy stoliku w kącie sali.
 Lily nie bardzo zwracała uwagę na sens tego co przepisuje. Potwornie chciało jej się spać. Popatrzyła nieprzytomnym wzrokiem na Jamesa, który pisał od niechcenia kolejny już druczek. Zamrugała szybko, ale to nic nie dało. James umoczył pióro w kałamarzu i je strzepnął. Niestety zrobił to za gwałtownie. Lily siedząca naprzeciw niego krzyknęła głośno.
 - Potter ty ofiaro! Uważaj, co robisz!
 Podniósł głowę i przyjrzał się jej uważnie. Całą była w granatowe plamki. Największą miała na dekolcie. James parsknął śmiechem. Lily zmierzyła groźnym spojrzeniem, ale nic nie powiedziała.
 - Przepraszam…Mogę ci pomóc??
- Jeszcze, czego. – Warknęła ścierając atrament z twarzy i dekoltu końcem szaty.
Gdy uporała się z tym problemem wzięła druczek do ręki, ale wcale nie miała ochoty pisać. Potarła ręką oczy i potrząsnęła głową, aby nie usnąć. – Prześpij się trochę. Ja to zrobię za nas oboje.
- Powiedział spokojnie James nie przestając pisać.
- Potter ty jednak czasami myślisz wiesz? –Ziewnęła Lily i odchyliła się do tyłu na krześle.
 James uśmiechnął się i wyjął różdżkę. Wypowiedział zaklęcie i już po chwili ich pióra same pisały. Lily zasnęła na dobre. James siedział i wpatrywał się w nią. Lubił patrzeć na nią szczególnie jak spała. Nie widział, co prawda wtedy jej oczu, ale ona nie widziała jego. I to był plus. Bo ostatnio momenty, w których ich spojrzenia się krzyżowały nie należały do najprzyjemniejszych.
Pióra skończyły przepisywać ich zadanie. James spojrzał na zegarek. Dochodziła dziesiąta. Za oknami było już ciemno. Powinni już wracać do wieży. Ale nie chciał jej budzić. Wyglądała na bardzo zmęczoną. Poczekał jeszcze chwilę i wstał. Podszedł do niej po cichu. Delikatnie dotknął jej ramienia. Otworzyła oczy i spojrzała na niego zaspana.
 - Jak się dasz co cię zaniosę do wieży. – Powiedział James. Lily przyjrzała mu się i skinęła bez słowa głową. Nie kwapiła się do wstawania. I wierzyła, że James jest na tyle silny, że ją uniesie. Faktycznie Potter bez problemu uniósł ją do góry jak piórko. Lily zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła się do jego piersi. Miał bardzo przyjemne perfumy. Z jego ciała emanowało dziwne rozleniwiające ciepło. Jakie to było przyjemne uczcie. W jego ramionach czuła się bezpiecznie jak nigdy. Teraz w ogóle jej nie przeszkadzało, że to był on. Nawet po części odpowiadało. Prawdopodobnie żaden znany jej chłopak nie uniósłby jej z taką łatwością.
 Położyła głowę na jego barku i z powrotem zasnęła.
 James szedł bardzo powoli, aby jej nie obudzić. Przynajmniej tak to sobie tłumaczył. Tak naprawdę chciał jak najdłużej mieć ją w ramionach. Czuł jej równy i ciepły oddech na szyi. Gdy przytuliła się do niego mocnej miał wielką chęć już jej nigdy nie puścić. Serce biło mu szybko. Ręka Lily zsunęła się z jego szyi na ramię. Nie miał pojęcia, do czego to ma zaliczyć. Do zdobycia jej?? Chyba nie. Po prostu była zmęczona. Więc jej nie zdobył. Co gorsza dał się wykorzystać. Ale żył, więc druga opcja też odpadła.
 Był pewien, że to nic nie zmieni. Jutro rano z pewnością Lily wydrze się na niego o byleco.
 Gdy dotarł do portretu Grubej Damy podał jej hasło i wszedł do pokoju. W pokoju siedzieli tylko Mandy, Remus i Peter. Spojrzeli na niego zdumieni. James dał im znak żeby byli cicho i położył Lily na kanapie. Mandy szturchnęła Remusa w żebra i wskazała głową na sypialnie. Ten skinął głową i pociągną za sobą Petera. Gdy tylko zniknęli Lily otworzyła oczy i spojrzała na Jamesa. Uśmiechnęła się niepewnie i ziewnęła.
 James przyglądał jej się z zachwytem. Gdy ziewała bardzo przypomniała swoją kotkę. Tak zdecydowanie wolał jak była nie wyspana.
 - Teraz idź do dormitorium i się porządnie wyśpij.
 - Dobrze….
 James wstał z kolan i skierował się do swojego dormitorium.
- Jim…
- Tak?- Zapytał James odwracając się. Lily stała tuż za nim.
 - Dzięki.- Powiedziała szybko.
- Wiesz, że to była sama przyjemność dla mnie…- odpowiedział James czochrając sobie włosy w lekkim zakłopotaniu.
- W sumie dla minie też…
Lily chyba uznała, że za dużo powiedziała, bo zrobiła w tył zwrot i pognała do swojego dormitorium. Wpadła do pokoju i od razu wbiegła do łazienki. Zamknęła drzwi i oparła się o nie plecami.
- Idiotka.- Warknęła do siebie. – Ja się w nim nie bujnęłam. Przecież zachowuję się jak kretynka…
 - Lily!! – Meg zastukała w drzwi łazienki.- Musze tam wejść.
- Nie teraz!
 - Dlaczego wy zawsze musicie przeżywać sercowe rozterki w łazience?? Ja już nie mogę!!
 - Nie teraz Megi- powtórzyła Lily i zakryła twarz dłońmi.- Chyba jestem chora…
 - Taaak….- Powiedziała zza drzwi Mandy. Zaczęła głośno kaszleć. A to za bardzo zabrzmiało jak „Potter”.

poniedziałek, 10 marca 2014

Szlaban cz.2 i 1/2

Dziwny tytuł nie? Jest któtka i trochę nie składna ale musiałam to podzielić. Szlaban 3 bęzie jutro.

Ta notatka nie jest idealna ale zła też nie.

Zapraszam do czytania…


**************************************************************



- Pięćdziesiąt punktów jak trafisz w brzuch a sto jak trafisz w głowę. I jeszcze ci dam resztę orzeszków, bo już mi się robi od nich niedobrze.

 Lily i Megi siedziały w dormitorium na łóżku Megan. Były same, bo Liz i Mady poszły się uczyć do pokoju wspólnego. Ani Meg ani Lily nie wierzyły, że one miały zamiar się uczyć. One chyba same w to nie wierzyły.

Naprzeciwko nich na ścianie wisiało duże czarodziejskie zdjęcie przedstawiające byłego chłopaka Megan – Alana- ubranego w strój ścigającego i z miotłą w ręku. Lily narysowała na nim tarczę, choć bardzo się przed tym bronił. Rzucały w niego orzeszkami pistacjowymi. Gdy któraś trafiła go w głowę krzyczał, ale w ogóle nie zwracały na niego uwagi.

 Nagle do dormitorium wparowała Chloe. Była to starsza siostra Meg. To ona spiknęła Meg i Alana.

 - Jejku malutka!! Jak ja cię cholernie przepraszam!! To wszystko przez to, że was umówiłam!!– Krzyknęła już od progu. – Jak go dorwę to go spiorę tak że popamięta!!

- Jak tu wlazłaś?? – Zapytała Meg wkładając sobie kolejną porcję orzeszków do ust.

- Ten milutki, potargany okularnik z waszego roku mi podał hasło.

 - Potter? – Zapytała odruchowo Lily.

- Taaa. Twój chłopak nie??

- Zgłupiałaś!? – Lily aż poderwała się z łóżka.

- Przecież to ciebie z nim McGonagall przyłapała w nocy na spacerze.

 Lily nabrała powietrza, ale nic nie mogła powiedzieć. A więc już wszyscy wiedzieli, że razem wpadli. Tylko, dlaczego myśleli, że ona i Potter chodzą ze sobą? Chloe uśmiechnęła się podobnie jak Meg, gdy komuś nie wierzyła i pokręciła głową.

 Lily już dawno zauważyła jak bardzo są do siebie podobne. Tak samo miały długie blond włosy i intensywne niebieskie oczy. Megi była mimo młodszego wieku trochę wyższa od Chloe, ale miały identyczne figury modelek. I bardzo podobne charaktery. Lily przyglądała się spokojnie siostrom jak kłóciły się o to by Chloe ( która ćwiczyła karate) nie przykopywała Alanowi. Megi kategorycznie jej zabraniała. Chciała jak najszybciej zapomnieć o całej sprawie. Jej siostra jednak bardzo nalegała.

- Chloe!! Błagam daj mi już spokój!! -Krzyknęła Meg bliska płaczu.- Nie musisz mi przypominać, jaką jestem kompletną sierotą w wyborze chłopaków.

- Nie nie maleńka przepraszam….

Megi rzuciła się na łóżko i położyła głowę na kolanach Lily. Chloe walnęła się pięścią w czoło i usiadła przy siostrze.

 - Megi przepraszam…to wszystko przez moją niewyparzoną gębę.- Powiedziała głaszcząc Meg po ramieniu- Wiesz przecież, że moje usta tracą czasami połączenie z mózgiem.

- Wiem. – Powiedziała przez łzy Megi.- Stanowczo za długo cię znam.

- Ba mnie to mówisz?? Ja siebie za długo znam.

Wszystkie trzy parsknęły śmiechem. Chloe pożegnała się z dziewczynami i pognała do swojego domu. Lily i Megan zostały same. Meg nadal popłakiwała z głową na kolanach Lil. Nagle zerwała się i popatrzyła na przyjaciółkę tak, że ta zaczęła się obawiać o swoje zdrowie.

- Nie! – Krzyknęła Megi uderzając pięścią w otwartą dłoń. – Nie będę więcej ryczeć!! Lilyn musimy coś zrobić!!

- Ale….co?

 - Na przykład urządzić babski wieczór!!

- Co knujecie??- Do dormitorium weszła Mandy z dziwnymi wypiekami na twarzy. Głos jej się trochę łamał, ale nie zamierzała informować przyjaciółek o tym, że Remus gapił się na nią całe dwie godziny bez ustanku.

Meg i Lily streściły jej to, co miały zamiar zrobić. Od razu na to przystała. Zawołały Liz i ją obarczyły problemem jedzenia. Jednak nie sprawiło jej to dużego problemu.

 - Spokojnie. – Powiedziała wchodząc do łazienki. – Zaraz się tym zajmę. Mam na to sposób.

 Przebrała się w szlafrok i specjalnie nie założyła bluzki. Wciągnęła spodnie i założyła bambosze. Teraz była gotowa. Ten fortel nazwała wdzięczną nazwą „ siła wdzięku”. Syriusz zawsze się na to łapał i zawsze spełniał każdą jej prośbę. Zeszła do pokoju wspólnego i namierzyła swojego chłopaka.

Pisał coś na pergaminie. Czyżby pracę domową??

 Nie.

Syriuszek i odrabianie zadań??

Jak to się mówi niewiarygodne i nadnormalne? Tak to było dobre określenie dla tego zjawiska.

Podeszła do niego i bez ceregieli wpakowała mu się na kolana. Łapa przerwał z chęcią poprzednie zajęcie( i tak mniej zajmujące), spojrzał zadowolony na Liz i objął ją w pasie. Ona uśmiechnęła się zalotnie i schyliła się, aby go pocałować.

- Stęskniłaś się??- Zapytał.

- Przecież nie widzieliśmy się zaledwie parę minut.

- A ja już się stęskniłem. – Powiedział rozwiązując jej szlafrok.

 - Ej no, co ty! Przecież ty jest pełno ludzi. I do tego moi bracia.

 - A ma panna coś pod tym szlafroczkiem panno Tucker??- Syriusz włożył rękę pod szlafrok jej i przesuną dłonią po jej plecach.

Liz aż dostała gęsiej skórki.

– Tak też myślałem.

Liz uśmiechnęła się figlarnie i wstała. Wzięła go za rękę i poprowadziła w stronę wyjścia z pokoju wspólnego. Łapa z dużym entuzjazmem przystał na tę wycieczkę.



W między czasie Lily, Mandy i Megan przemeblowały sypialnie. Zsunęły ponownie dwa łóżka i włożyły je poduszkami z kolekcji Lily. Wszystkie się już przebrały w piżamy i włączyły muzykę. Po jakimś czasie Lily także w szlafroku podążyła do pokoju wspólnego po Pearl i książkę Mandy.

 Była już przygotowana psychicznie na Pottera.

Zawsze go spotykała, gdy szukała swojego kota. Faktycznie James leżał na podłodze przed kominkiem i spał. A na jego brzuchu zwinięta w kłębek drzemała jej kotka.

- Zdrajczyni. – Syknęła Lily do kota i podeszła jak najciszej do uśpionej parki. Kucnęła i chciała zabrać kotkę, ale ta wczepiła się w sweter Jamesa pazurami. Na swoje nieszczęście obudziła także i jego.

- Witaj kochanie. – Powiedział James przeciągając się jak kot i poprawiając okulary.

- Nie mów tak do mnie. – Warknęła Lily i schyliła się po kota.

James złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie.

- Przestanę jak się ze mną umówisz.

- Wiesz, że to marzenie ściętej głowy. Ja na twoim miejscu bym sobie dawno odpuściła.

 - Jak codziennie na ciebie patrzę to czuję że nigdy mi się to nie uda. Cholera, czemu ty jesteś taka ładna??

Lily mimo woli zaczerwieniła się i odwróciła wzrok. James uśmiechnął się, po czym ujął ją pod brodę i przysunął do siebie jej buzię. Lily mimo oporu zamknęła odruchowo oczy i nadstawiła usta. Jednak James nie pocałował jej. Pogładził ją tylko po policzku i uśmiechnął się triumfalnie. Wstał i podał jej rękę. Lily jednak nie skorzystała z pomocy i wstała o własnych siłach. Wzięła Pearl na ręce i skierowała się do dormitorium. Jednak kot wyskoczył z jej rąk podbiegł do Pottera.

 - Widzisz już nawet twój kot mnie bardziej lubi od ciebie.

 - Pearl chodź tu, bo cię przerobie na szczotkę, bo butelek!

- Nie idź do niej.- Powiedział James biorąc kotkę na ręce i drapiąc ją po brzuchu.- Twoja pani jest nie dobra. Dziś śpisz u mnie. A wrócisz do niej jak się ze mną umówi.

To mówiąc usadowił ją sobie na ramieniu i poszedł do swojej sypialni. Lily zła na kotkę chwyciła książkę, którą Mandy zostawiła i poszła na górę. Tam czekały na nią już jej przyjaciółki. Liz nadal nie było.

- Gdzie twój kot?? – Zapytała Megi szukając czegoś w szufladzie swojej szafki.

- Potter go porwał i zażądał okupu.

 Mady i Meg parsknęły śmiechem. Lily też się uśmiechnęła.



- Syriusz….Syriuszku…

- M?

Łapa przestał całować Liz po szyi i spojrzał na nią.

 - Zrobisz coś dla mnie??

- Co tylko zapragniesz.- Szepnął i ponownie zajął się paskiem jej szlafroka.

Liz uśmiechnęła się do siebie i zanurzyła palce w jego ciemnych włosach. Syriusz nie przestawał jej całować. A trzeba było przyznać, że robił to cudownie. Najchętniej nie pozwoliłaby mu przestać. Pierwszy raz pocałował ją, w walentynki dwa lata temu.

Sceneria była bajkowa.

Wszędzie śnieg.

Na ziemi, drzewach i na ich ubraniach.

I białe róże.

 Na pierwszy rzut oka Black nie wyglądał na osobę romantyczną. Ale był. I to bardzo. Wtedy on i jego koledzy urządzili sobie bitwę śnieżną. Natarli każdą po kolei śniegiem. On jednak odciągnął ją na bok i wręczył kwiaty. Poszli się przejść wzdłuż zakazanego lasu. Syriusz w pewnej chwili objął ją w pasie i przytulił. Dobrze, że ją wtedy trzymał, bo nogi miała jak z waty. W końcu zatrzymali się na jakieś polance i usiedli na dużym kamieniu.

 Spojrzeli na siebie i już po chwili tonęli w najsłodszym i najmocniejszym pocałunku, który trwał i trwał.

Liz na wspomnienie tego zdarzenia przytuliła się do niego mocniej i zarzuciła mu ręce na szyje i spojrzała głęboko w oczy.

 Łapa korzystając z tego, że jego dziewczyna miała zajęte ręce rozwiązał jej szlafrok i próbował rozpiąć koronkowy stanik. Liz zaczęła się śmiać i odsunęła go od siebie.

- Liza…

- Nie kochanie…..- Powiedziała zawiązując szlafrok. – Musimy iść załatwić żarcie na nasz babski wieczór. Dziewczyny już na mnie czekają.

- To poczekają jeszcze trochę. – Mruknął Syriusz odgarniając jej czekoladowe włosy z karku i całując ją namiętnie.

- Ale…

 Syriusz objął ją w pasie i przejechał ręką po udzie. Potem ponownie rozwiązał szlafrok. Liz przygryzła wargę i zamknęła oczy. Uwielbiała swoje przyjaciółki, ale argumenty jej chłopaka były bardziej przekonujące. Odwróciła się do niego twarzą i poluzowała mu krawat. Potem uśmiechnęła się i pogłaskała go po policzku.

 - To co idziemy? –Zapytał Syriusz.

 - Dziewczyny mogą zaczekać jeszcze trochę……



 - Nareszcie jesteś!!

- Przepraszam dziewczyny. Syriusz…- zaczęła się tłumaczyć Liz, ale dziewczyny nie dały jej skończyć.

Wyrwały jej jedzenie z rąk i porozkładały na łóżkach. Potem wtajemniczyły ją w plan odmienienia Megi. Pożyczyły od starszej od nich od dwa lata Linsday farbę do włosów. Postanowiły z Meg zrobić ciemniejszą blondynkę. Posadziły bohaterkę wieczoru na krześle pośrodku pokoju i zmoczyły jej głowę. Potem wylały prawie całą zawartość buteleczki na głowę Megi. Farbę nakładała Mandy. Tylko ona miała do tego cierpliwość.

 Lily nienawidziła precyzyjnych prac. Zawsze bała się, że coś komuś zrobi. Odkąd Megan pożyczyła jej książkę z zaklęciami, dzięki którym mogła się szybko uczesać i umalować nie traciła na to czasu. Potem poszła na drugi ogień Liz. Megan w turbanie na głowie umalowała ją i uczesała. Liz wyglądała fantastycznie ze spiętymi w kok czekoladowymi lokami i makijażem. Lily pozwoliła zrobić sobie makijaż, ale przed farbowaniem włosów bardzo się broniła.

- I jak Megi?- Zapytała Lily wchodząc do łazienki, aby przyjrzeć się nowemu kolorowi włosów przyjaciółki.

- Wyśmienicie. No jestem już teraz brunetką, więc zajmiemy się małą Mady.

Mandy, która siedziała na łóżku i zajadała się lodami podniosła zaniepokojona głowę.

Nigdy się nie malowała a co do włosów to miała ich tak dużo, że zaplatała je w dwa warkocze sięgające do pasa. Złapały ją i zawlokły do łazienki. Tam ją umalowały i podcięły trochę włosy. Mandy krzyczała i wyrywała się, ale to im nie przeszkodziło. Po paru minutach Mandy spojrzała w lustro i aż się przestraszyła.

- Łał…ale wam to wyszło…

- No teraz nic tylko poderwać Remusa nie Mady??

 Mandy na te słowa spłonęła rumieńcem.

- No nie zaprzeczysz, że ci się podoba??

 - Świnio!! Skąd o tym wiesz??

 - Analiza, obserwacja, dedukcja….-Powiedziała Lily z przebiegłym uśmiechem.

Balowały do późnej nocy. Najpierw zjadły lody a potem Lily i Mandy opowiadały pozostałym romantyczne filmy, jakie oglądały w mugolskiej telewizji. Skończyły grubo po północy.



- Chyba mają dobrą zabawę nie??

 Zza ściany, co chwila słychać było salwy śmiechu. James siedział niespokojnie na łóżku nasłuchują każdego odgłosu zza ściany. Pearl usadowiła mu na głowie i prychała, gdy się wiercił. W końcu zeskoczyła z łóżka i zaczęła się dziwnie przyglądać Peterowi. Glizdogonowi wyraźnie się to nie podobało.

- Jim….Zabierz tego futrzaka…On na mnie dziwnie patrzy…

- E nie przesadzaj. Poza tym to jest ona.

- A skąd JĄ wytrzasnąłeś??- Zapytał Syriusz ścierając szminkę Liz z policzka.

 - To kotka Lily. Porwałem ją.

- A okup??- Zapytał Remus znad książki.

 - Randka ze mną…

- Cwany jesteś.

 Chłopcy położyli się dość wcześnie. Jednak James nie mógł zasnąć. Głaskał cały czas Pearl, ale myślami był zupełnie gdzie indziej. Do zakończenia szlabanu zostało im jeszcze jeden dzień pracy społecznej. Plan Jamesa wziął w łeb. Stało się tak jak od początku przewidywał Remus, że ta cała akcja jest z góry skazana na niepowodzenie. James za bardzo wierzył w swój urok i wydawało mu się, że Lily w końcu mu ulegnie. Niestety mylił się. Już powoli kończyły mu się pomysły jak zdobyć Lily. Gdy pytał czy się z nim umówi już machinalnie odpowiadała „nie”.

„OK.”- Pomyślał James- „ Jutro coś zrobię!! Lily albo śmierć!!”

To nie był żart.