sobota, 15 marca 2014

Po meczu

Lily nie miała, co z sobą zrobić. Chodziła bez celu po zamku i nie wiedziała gdzie się podziać. Już chyba z pięć razy zawracała z korytarza prowadzącego do skrzydła szpitalnego. Od rana czuła tak jakby trzymała coś ciężkiego na plecach. Weszła po schodach na górę i przeszła obok gobelinu z Barabaszem Bzikiem. Potem wspięła się jeszcze wyżej. W końcu znalazła się w sowiarni. Oparła się o parapet i wyjrzała przez okno. Najpierw długo patrzyła na boisko i przypominała sobie wczorajsze wydarzenia. Potem spojrzała na część zamku gdzie mieściło się skrzydło szpitalne.
Wczoraj wszyscy na stadionie zaczęli krzyczeć i panikować, gdy Potter spadł z miotły. Ona zasłoniła sobie usta dłonią i nic nie mogła zrobić. Nie mogła się nawet ruszyć. Ściskała Meg za rękę i wpatrywała się w postać Jamesa leżącego bez życia na ziemi. Chyba jeszcze nie widziała gorszego widoku niż ten. Jego zabrali do skrzydła szpitalnego a ona poszła z Mandy i Megi do wieży. Liz była razem z drużyną i jego przyjaciółmi. Lily jednak nie mogła usiedzieć w miejscu. Czuła jakby była rozdarta na dwie sprzeczne części.
Jedna Lily kazała jej gnać do niego i upewnić się czy wszystko z nim w porządku a druga siedzieć i nie przejmować się Potterem.
Tylko, która część była tą prawdziwą Lilyanne Evans?
W końcu górę wzięła ta druga zaborcza i złośliwa strona jej natury. Choć ona sama nie była pewna czy robi dobrze. Liz wróciła już po chwili. James nadal był nie przytomny. Jego przyjaciele zostali przy nim, ale pielęgniarka wywaliła z sali drużynę. Lily dalej nie słuchała tego, co mówiła przyjaciółka.
 James był nie przytomny….
Coś mocno ukuło ją w brzuchu.
Wstała z kanapy i bez słowa poszła do dormitorium. Zrzuciła Pearl ze swojego łóżka i usiadła na nim. Walnęła pięścią ze złości w poduszkę. To, co się z nią ostatnio działo to działo zdecydowanie się bez jej zgody i kontroli. Ona najzwyczajniej w świecie miękła. Ale za nic w nie mogła na to pozwolić. Żeby się przejmować Potterem? Jeszcze, czego!!
Też sobie zmartwienie wymyśliła!! Najgłupsze z możliwie dostępnych chyba na świecie!!
Przecież on jest taki denerwujący…i złośliwy…nadęty…i…przystojny…i…dziecinny…i…wkurzający…i nieznośny..
Można by wyliczać chyba bez końca.
Lily położyła się na łóżku i zakryła głowę jedną ze swoich niezliczonych poduszek.
- Jak ja go nienawidzę….-Szepnęła do siebie.
 Zamknęła oczy i przycisnęła do głowy poduszkę skutecznie odcinając sobie dostęp do światła i częściowo do tlenu. Łzy zaczęły cieknąć jej spod zaciśniętych mocno powiek. Sama nie wiedziała, czemu płacze. Może, dlatego bo była na siebie wściekła. Na swoje ostatnie zachowanie i w ogóle na wszystko, co się działo dookoła. Może po prostu chciała popłakać jak to się zdarza dziewczynom w jej wieku. Ale do końca nie była pewna…
 Nienawidziła takich nastrojów. Jak na huśtawce. Raz w górę raz w dół. W jednej chwili śmiejesz się do rozpuku a w następnej równie dobrze możesz ryczeć i masz myśli samo destrukcyjne. Poczuła, jak Pearl wdrapuje jej się po biodrze na plecy i układa na nich wygodnie. I choć było dopiero po południu obydwie usnęły mocnym snem.

Czy bicie własnego serca może doprowadzić szału?? Oczywiście, że tak!! Takiego zdania był młody Remus Lupin siedzący w szkolnej bibliotece i zapełniający długi zwój pergaminu drobnym i okrągłym pismem. Gdy tylko przechodziła za jego plecami od razu jego organ główny zaczynał przepompowywać krew szybciej do każdego zakamarka ciała, co powodowało falę gorąca i kompletną dekoncentracje. Nie widział jej, ale czuł przyjemne to ciepło i dreszcze przebiegające po plecach. W takiej chwili nie mógł myśleć o nieprzytomnym Jamesie leżącym w szpitalnym łóżku.
 Spojrzał na swój pergamin i aż się dziwił. Mniej więcej od połowy wypracowania zdania miały coraz mniejszy sens. Aż w końcu ostatnie było kompletnie niegramatycznie i nielogiczne. Zmarszczył brwi i zmiął pergamin. To, dlatego że ona tu była. Weszła obładowana jak zwykle książkami, gdy był w połowie i od tego momentu cały umysł jakby przesłoniła mu mgła w bursztynowym kolorze. Odłożył pióro i zerkał na nią spod wiecznie opadającej blond grzywki. Usiadła przy stoliku po prawej stronie i także coś pisała. Wielkie jak płyty chodnikowe tomy piętrzyły się po obu stronach uginającego się pod ich ciężarem stolika. Taka odległość w prawdzie mu nie odpowiadała, ale była dobra, aby znowu nie wyglądał jak dorodna piwonia. Podniósł głowę i spojrzał się na nią.
O cholera!!
 Też na niego spojrzała. Jakby przeskoczyła między nimi iskra. Momentalnie spuścili głowy i zarumienili się okropnie.
„ Pięknie! Po prostu cudownie! Już wyglądam jak młody burak!!”- Pomyślał Remus ze złością wpatrując się w książkę.
 Miał wielką ochotę walnąć głową w blat stołu. Jaki nastoletni organizm potrafi być złośliwy. Remus próbował z tym walczyć, zapanować jakoś, choć i tak wiedział, że to niemożliwe. Już pewnie zawsze się będzie czerwienić jak kretyn. Jej było przynajmniej uroczo, gdy się rumieniła, ale on wyglądał jak skończony idiota.
Jego dwaj najlepsi przyjaciele wpędzali go w kompleksy. Jim i Łapa zawsze wiedzieli, co powiedzieć a jak nie wiedzieli to nadrabiali to wyglądem. Zawsze im się jakoś udawało. I zawsze oglądały się za nimi tłumi wielbicielek, na które nawet nie raczyli spojrzeć. Uważał to za największą niesprawiedliwość na świecie, że on zawsze zapominał języka w gębie. Szczególnie przy dziewczynach…szczególnie przy Mandy….
„ Dobra”- Powiedział sobie w duchu.-„ Jeszcze raz spróbuje…Raz…dwa…trzy..”
Podniósł powoli głowę. I tym razem ich spojrzenia się skrzyżowały. Mandy uśmiechnęła się, lekko się rumieniąc. Odwzajemnił uśmiech i podniósł się z krzesła. Na jego twarzy malowało się zdeterminowanie. Swoje kroki skierował w jej stronę, choć nogi miał jak z waty.
 Nagle do biblioteki weszła Liz. Pomachała Mandy i podeszła do Remusa.
- Syriusz cię szuka. Podobno James się budzi.
 - Już….idę….- Jęknął załamany Remus i skierował się w stronę wyjścia. Obejrzał się przez ramię na Mandy. Uśmiechnęła się smutno i westchnęła.
„ Najwidoczniej taki mój los..”- Pomyślał ponuro i wyszedł z biblioteki.

- Oho wypływa….
James usłyszał cichy głos gdzieś z boku. Ktoś nad nim stał i mówił coś szeptem. Nagle ktoś odezwał się głośnie. Swoje słowa zwrócił do niego. Zrozumiał to dopiero po chwili, ponieważ bardzo huczało mu w głowie. Wszystko go bolało i nie bardzo mógł się ruszyć.
 - Jim…Jim słyszysz mnie??- Zapytał Łapa machając mu dłonią przed twarzą. James otworzył oczy, ale zaraz je zmrużył, bo światło słoneczne bardzo go raziło. Zobaczył nad sobą jakieś ciemne niewyraźne kształty. Gdy oczy przyzwyczaiły się od jasności zobaczył Syriusza, Remusa, Petera i panią Pomfrey pochylających się nad nim.
 - Taaa…-Zachrypiał James.- Ale zjeżdżaj Black, bo człowiek po przebudzeniu powinien coś ładnego zobaczyć.
 - Niestety nie ma tu Evans…-Zarechotał Peter
 - Czy pamiętasz, co się stało??- Zapytała poważnie pani Pomfrey.
James potarł twarz dłońmi i zaczął szukać w pamięci odpowiedzi. Przed oczami jak film zaczęły mu się przewijać obrazy ostatnich zdarzeń.
 Śnieżyca…mecz…Darcy…
 - Znicz!! Łapa…zni..- Krzyknął James zrywając się z łóżka i łapiąc przyjaciela za ramiona. Jednak zaraz jego twarz wykrzywiła się w grymasie bólu i opadł na poduszki. Coś bardzo zakuło go w klatce piersiowej.
 - Nic mu nie będzie proszę pani.- Zwrócił się z rozbawieniem do pielęgniarki Remus.- Choć wydaje mi się, że on gdyby nawet umierał pytałby się czy wygraliśmy.
Pani Pomfrey pokręciła z politowaniem głową i odeszła. James podniósł się powoli i ostrożnie na łokciach i usiadł opierając się o wezgłowie łóżka. Całe lewe ramię go bardzo bolało.
 - Co..co się stało??- Zapytał przyglądając się bandażom na ciele.
 - Zleciałeś z miotły…wczoraj rano….
- Wczoraj?? Cały czas byłem nie przytomny??
 - Na takiego wyglądałeś….Ale kto cię tam wie… James sięgnął po okulary leżące na szafce obok łóżka. Założył jej i przyjrzał się uważnie kolegom.
- Ale wygraliśmy nie??
 Przyjaciele parsknęli śmiechem
 - O to się nie bój. Wygraliśmy. A dzięki tobie w niezłym stylu.
 James z uciechy podskoczył na łóżku, ale i tym razem coś go zabolało. Osunął się na poduszki i głośnym jękiem. Pozostali Huncwoci uśmiechnęli się i poprawili mu poduszki. Posiedzieli jeszcze trochę i poopowiadali mu, co się zdarzyło wczoraj po tym jak stracił przytomność.
 Okazało się, że James miał wiele szczęścia. Gdyby nie śnieg już by nie żył. Ale na szczęście zaspy zamortyzowały upadek i tylko połamał sobie parę żeber i obojczyk. Które i tak za trochę powinny mu się zrosnąć.
 Po jakimś czasie pani Pomfrey wygoniła ich, aby dali mu odpocząć. Potem napoiła, Jamesa jakimś specyfikiem na połamane kości i kazała leżeć spokojnie, aby wszystkie się prawidłowo zrosły. Z tego, co mówiła tą noc już mógłby spędzić we własnym łóżku, ale chciała go jeszcze zatrzymać na obserwacji, bo naprawdę nieźle wyrżnął głową.

2 komentarze:

  1. Wow *.* Nareszcie sie doczekalam! Swietny jak zwykle. Potter zawsze o wygranej musi myslec xD

    OdpowiedzUsuń
  2. a jest jakaś szansa na dalsze pisanie? Przypadkiem odkryłem tego bloga i mi się strasznie podoba.

    OdpowiedzUsuń