piątek, 31 stycznia 2014

Czekolada i pokój w pokoju wspólnym...

Dwa dni po tak zwanej aferze z piórami uczniowie od trzecich klas wzwyż udali się na przed świąteczne zakupy do Hogsmeade. Niestety warunki atmosferyczne nie sprzyjały takim wyprawą. Pogoda była bardzo podobna do tej, jaka zapewne panuje na Syberii. Lodowaty wiatr chłostał ze wszystkich stron podrywając śnieg z ziemi i mieszając go z tym, który dopiero spadł z nieba, powodując znaczną zamieć. Mróz szczypał w uszy i nosy. Temperatura z całą pewnością nie przekraczała – 15 stopni Celsjusza. Widoczność była bardzo ograniczona, chociaż i tak zaczynało się ściemniać.
James brnął na oślep przez tą „Syberię” wraz ze swoimi przyjaciółmi. Zdążyli zrobić zakupy świąteczne przed rozpętaniem się tej wichury i właśnie wracali do zamku. Gdy wgramolili się do Sali wejściowej wyglądali jak cztery chodzące zaspy.
- O rety – jękną James dotykając swoich zamarzniętych nogawek spodni- Nóg nie czuję. – To może już ich nie masz??
 - Możliwe…
Wspięli się po schodach na górę. U ich szczytu spotkali Prawie Bezgłowego Nicka.
 - Witaj Sir Nicholasie.
- Huncwoci….Witajcie moi drodzy chłopcy.- Zawołał duch na ich widok i zbliżył się do nich.- Gdzie wędrujecie?? Znowu coś zmalować??
- Nie tym razem. – Zaśmiał się James strzepując śnieg z ramienia.- Na okres świąteczny zawiesiliśmy działalność.
- Dobrze, że chociaż wy.
- Co to znaczy Sir Nicholasie?? – Zapytał Remus.
- Irytek…-powiedział duch i westchnął. – Grasuje po całej szkole i ciska we wszystkich wielkimi śnieżnymi pigułami. Lepiej na niego uważajcie. Mi nic nie może zrobić i bardzo się z tego cieszę, ale wy możecie mieć problemy.
- Nie martw się nam nic się na pewno nie stanie.
 Podziękowali Prawie Bezgłowemu Nickowi i pożegnali się z nim. Przestróg ducha nie wzięli na poważnie. Byli pewni, że im – wielkim kawalarzom Irytek nic nie może zrobić. Jednak bardzo się mylili.
Gdy tylko skręcili za róg natknęli się na Irytka. W przeciwieństwie do nich ucieszył się on bardzo na ich widok. Od razu zaatakował ich rzucając w nich wielkimi śnieżnymi kulami. Zaczęli uciekać. Na ich nieszczęście Polegist miał dobrego cela i trafił przynajmniej sześć razy każdego z huncwotów. Przez całą drogę do wieży grzmocił w nich pigułami.
 Biegli bardzo szybko, ale nie mieli szans z duchem. Teraz już wiedzieli jak czuły się dziewczyny zeszłej zimy, gdy tak samo zmusili je do takiego maratonu. Dopadli do ściany, na której wisiał obraz Grubiej Damy. Podali jej hasło i zaczęli niezbyt uprzejmie popędzać. Wpadli do pokoju wspólnego mokrzy i cali w śniegu.
Na fotelach przed kominkiem siedziały skulone dziewczyny. Wszystkie podniosły głowi i spojrzały na nich zdziwione. Wróciły wcześniej od nich i zdążyły się już wysuszyć. Ale nie ogrzać. Liz założyła na siebie dwa swetry, ale nadal trzęsła się okropnie. Syriusz podszedł do niej i chciał ją pocałować, ale z piskiem odepchnęła go.
- Aleś ty zimny!! Idź się przebierz.
- Dobrze mój kaloryferku- zaświergotał Łapa i pognał do męskiego dormitorium.- Potem mnie ogrzejesz!!
 - Zobaczymy. – Krzyknęła za nim, ale on tylko puścił do niej oko i zniknął za drzwiami. Jego koledzy powędrowali za nim. Ściągnęli mokre buciory i płaszcze. James usiadł na łóżku, zdjął skarpetkę i zaczął masować sobie sine palce nóg.
- Jeszcze nigdy tak nie zmarzłem- jęknął Peter wytrzepując zza kołnierza resztki śniegu.
 Przebrali się w suche i cieplejsze rzeczy i zeszli na dół. Tam Syriusz walczył z Liz, aby pozwoliła mu się do niej przytulić. Liza bardzo oporowała, ponieważ Syriusz nadal był zimny. Lily przyglądała się tej scenie z Pearl na kolanach i śmiała się cyrku, który odstawiała jej przyjaciółka. Mandy siedziała na swoim ulubionym miejscu, czyli na parapecie i skrobała coś na pergaminie.
Pozostali Huncwoci usiedli na fotelach. Dosiadło się też do nich paru uczniów, którzy zostali na święta w szkole. Razem zaczęli omawiać sposób, jaki przystroją pokój wspólny. Oczywiście każdy miał inną koncepcje. James zaoferował, że postara się zdobyć choinkę a Remusa i Mandy wyznaczono na dowodzących całą akcja. Obojgu ten pomysł bardzo przypadł do gustu. Mandy była bardzo zadowolona, choć starała się tego nie pokazywać. Lily widziała to w jej oczach. Starsze o rok Molly i Fanny uparły się na żywe elfy. Chłopcy nie bardzo się chcieli na nie zgodzić, ale wszystkie dziewczynom ten pomysł bardzo się spodobał. Nie mieli za bardzo wyjścia.
 Dyskutowali do późna. Skończyli, gdy duży zegar w pokoju wybił jedenastą. Wszyscy zaczęli rozchodzić się od dormitoriów. Dziewczyny po kolei umyły się i poubierały już w piżamy. Lily wzięła do ręki pióro i zaczęła szukać czystego kawałka pergaminu.
- Będziesz coś pisać? – zapytała ją Mandy która właśnie uczyła Liz rzucać zaklęcie suszące włosy.
 - Tak. Chciałam napisać list do rodziców.
 - Ja już chcem spać- powiedziała dziecięcym głosikiem Liz kładąc się na swoje łóżko. – Wiesz, że nie zasnę przy świetle….
- Nic nie szkodzi- powiedziała Lily machając ręką.
Wzięła pergamin, pióro i kałamarz i wyszła do pokoju wspólnego. Tam usiadła przy stole, odkręciła zatyczkę kałamarza i umoczyła pióro w atramencie.

James wiercił się w łóżku. Nie chciało mu się spać. Cierpiał na nadmiar energii, której nigdzie nie mógł spożytkować. Wstał i podszedł do okna. Najbliższą okazją na wyżycie się była dopiero ich „księżycowa” wyprawa po okolicy. A do tego było dużo czasu. Już nie mógł się doczekać pełni. Coś było w łamaniu zasad i regulaminów, że bardzo mu się podobało. Już nie mógł żyć bez tego dreszczyku emocji, który czuł, gdy wybierali się na te wyprawy. Był świadomy, że gdyby ktoś ich nakrył mieli by bardzo poważne kłopoty. Jednak mieli za sobą już parę takich wypadów i nic im się nie stało. To dało im pewność, jaką taką, ale się tym nie przejmowali. Syriusz także był pewny, że nic im się nie stanie. Co do Glizdogona to on zrobił by wszystko co oni. Czasami zdawało się Jamesowi ze Peter nawet własnego zdania nie ma. Najbardziej nerwowy przed tymi eskapadami był Remus. Miał wyrzuty sumienia, że robią coś niedozwolonego, ale gdy już byli wychodzili razem zapominał o leku i świetnie się bawił.
Odwrócił się i spojrzał na swoich przyjaciół. Także nie spali. Syriusz i Peter grali w szachy. Remus sędziował im i pomagał. James poszedł do łazienki a potem wrócił do łóżka. Posiedział trochę na łóżku a potem znowu powędrował do łazienki. Syriusz podniósł głowę i spojrzał na Jamesa, który po raz trzeci wstał z łóżka.
- Rogal dostaniesz kręćka.
- Nie chce mi się spać…
- To idź się przejdź, bo wiedzę ze jesteś na dobrej drodze by wydeptać w podłodze dziurę- mruknął Remus z nad szachownicy.
- Dobrze – zgodził się James.
Wziął na wszelki wypadek swoją pelerynę- niewidkę i wyszedł na schody do pokoju wspólnego. Stanął na ich szczycie i zobaczył, że ktoś siedzi przy stole. Było ciemno i nie bardzo widział, kto to jest. Zszedł po cichu stopień niżej.
Potem znowu się zatrzymał i zaczął się jej przyglądać. Teraz już zobaczył, że to Lily siedziała przy stole.
Pisała coś na pergaminie. Pióro skrzypiało cicho. Ogień trzaskał w kominku. Przy jego świetle włosy Lily wyglądały na bardziej rude. Wyraz jej twarzy zmieniał, co trochę. Najpierw była poważna potem się uśmiechnęła na koniec znowu spoważniała.
 Zapewne pisała list.
James usiadł na schodach, oparł brodę na ręce i patrzył. Chęć przejścia się wyparowała zupełnie.
 Lily przestała pisać i przeczytała to, co napisała. Wykreśliła parę słów. Znowu coś napisała. Uśmiechnęła się i odrzuciła włosy, które co chwila zsuwały jej się z ramienia. Nagle przerwała pianie. Miała nieprzyjemnie wrażenie, że ktoś się jej przygląda. Podniosła głowę i odwróciła się. Zobaczyła siedzącego na schodach Jamesa i skrzywiła się.
- Co ty tu robisz Potter?? –Zapytała marszcząc brwi.
- Siedzę…- odparł zgodnie z prawdą James nie zmieniając swojej pozycji i nadal wpatrując się w nią uparcie.
- Możesz przestać?
- Siedzieć??
 - Nie matole!! Gapić się na mnie. Wracaj do pokoju.
- Tak naprawdę to wyszedłem się przejść. Bo nie mogłem zasnąć. – Wstał i zszedł ze schodów.
- To proszę bardzo. Idź. Jeżeli to powstrzyma cię od wgapiania się we mnie to droga wolna. Jak cię Flich nie złapie.
 James nie miał ochoty iść gdziekolwiek. Lily jednak wyglądała na złą, więc wyszedł. Gdy znalazł się na korytarzu założył swoją pelerynę i zniknął.

 Parę minut później postawił przed nosem Lily duży kubek z parującą zawartością. Przestała pisać i podniosła na niego oczy.
- Potter nie mówiłam ci przypadkiem żebyś sobie poszedł?? Co to jest?? – Zapytała z obawą i wskazała głową na kubek.
 - Napój miłosny. Pij szybko, bo przestanie działać- zaśmiał się James i podsunął kubek jej bliżej. – To czekolada….Nie bój się…No pij. Nie zabije cię zapewniam.
- Skąd to masz??
- Tajemnica – odpowiedział śmiejąc się. Usiadł na fotelu obok niej i wypił duży łyk ze swojego kubka. – Może kiedyś ci powiem.
Lily przyjrzała się jeszcze raz zawartości kubka i wzięła go do ręki. Powąchała a potem wypiła mały łyk. Faktycznie to była czekolada. Była pyszna. Spojrzała na niego i nie wiedziała, co powiedzieć.
- Mam dla ciebie propozycję – zaczął nagle. Lily, gdy to usłyszała mało nie zakrztusiła się gorącym napojem.- Nie…nie bój się nic z tych rzeczy. To będzie taki mały układ.
- I tak się boję….
- My zawiesiliśmy kawały na czas świąt…To może….zgodziła byś się…być dla mnie miła…
 - Tylko przez święta??
- Jak ci się spodoba możesz być dłużej…
- Nie przeginaj…
- Sie robi… Lily przyjrzała się mu dokładnie.
 Na początku był bardzo pewny siebie teraz wyglądał jakby bardzo mu na tym zależało. Zaczął cicho bębnic palcami po ściance kubka i przyglądał jej się z taką samą uwagą i …z napięciem?? Faktycznie mu na tym zależało.
 - No dobrze Potter…
 - James- wpadł jej w słowo szczerząc dwa rzędy białych zębów w uśmiechu i targając sobie włosy.
- Eee….James….Niech ci będzie…Ostatecznie mamy Boże Naradzenie. Dobrze, że trwa tylko trzy dni.

niedziela, 26 stycznia 2014

Klej i pióra czyli duża awantura

- I pamiętajcie nie rozwalcie zamku. Chciałabym jeszcze do czegoś wrócić.
- Megi nie przesadzaj dopilnujemy ich. – Uśmiechnęła się Liz tuląc się do ramienia Syriusza.
Megi ucałowała wszystkie przyjaciółki, pożegnała się z huncwotami i w towarzystwie Alana niosącego jej kufer wyszła na błonia gdzie czekali wszyscy uczniowie wyjeżdżający na ferie świąteczne do domu.
- Och, ale jej dobrze….- Jęknęła Mandy, gdy rozdzieliły się z chłopakami w Sali wejściowej i wracały do wieży Gryffindoru.
- Pomyślcie Boże Narodzenie na Hawajach. Ta to ma dobrze. – Przytaknęła Lily zapinając sweter gdyż zamku było potwornie zimno.- A my zostajemy w zimnej mglistej i nudnej Anglii. Bleee….
Wszystkie westchnęły i usiadły koło kominka wyciągając w stronę ognia zmarznięte ręce. Było cicho i spokojnie połowa młodszych klas wyjechała a starsze roczniki nie robiły takiego hałasu i zamieszania. Lily położyła się na plecach i uśmiechnęła się do przyjaciółek. Za dwa dni wybierały się na zakupy do Hogsmeade a za trzy dni było Boże Narodzenie. Nagle usłyszały ciche pukanie. Rozejrzały się po pokoju i zobaczyły dużą sowę siedzącą na parapecie z listem w dziobie. Lily podniosła się z podłogi i podeszła do okna. Otworzyła je i pozwoliła wlecieć sowie do środka. Sowa usiadła na stole i wypuściła list z dzioba. Lily wzięła go i przeczytała, co było napisane na kopercie.
 - Do kogo – zapytała Liz przewracając się na brzuch i podpierając głowę na dłoni.
- Do nas…
 Liz i Mandy zerwały się z dywanu i podeszły szybko do Lily. Na kopercie widniały ich imiona.
- To zapytam inaczej…Od kogo??
- Nie ma nadawcy na kopercie…Nie wiem…
- Wiesz jak najłatwiej się dowiedzieć??- Zapytała Mand wyjmując list z rąk Lily i uśmiechając się.
- Jak??
 - Po prostu trzeba go otworzyć głąbie!!
 To mówiąc Mandy rozerwała brzeg koperty i zajrzała do środka. I to był błąd. Koperta wybuchła z głośnym hukiem pokrywając cały pokój wspólny i uczniów w nim przebywających gęstą czarną sadzą.
- No to już wiemy, kto był nadawcą tego listu…- powiedziała Lily powstrzymując kaszel. – Raczej tak – odpowiedziała Liz waląc Mand w plecy ręką.
 Lily otrzepała się z sadzy i odwróciła w stronę drzwi męskiego dormitorium. Ktoś najwyraźniej przyglądał mi się zza nich, bo gdy to zrobiła drzwi szybko się zamknęły. Potem usłyszały głośny szaleńczy śmiech czterech lokatorów pomieszczenia.
- Zaraz im coś zrobię – warknęła Lily wchodząc na schody.
- Ale świadoma jesteś tego, że wejście tam grozi jeszcze większą katastrofą?
- A co oni mogą mi zrobić??
- Jest wiele możliwości….
 - Bez przesady- machnęła ręką Lily. – To ja im zrobię katastrofę…
 To mówiąc Lily weszła bez pukania. Nikogo nie było. Pozornie. Bo kotary na łóżku Jamesa trzęsły się od czyjegoś powstrzymanego śmiechu. Lily westchnęła z politowaniem dla ich kiepskiej kryjówki i przekroczyła próg z zamiarem zemszczenia się.
I to był drugi błąd popełniony tego ranka w wieży Gryffindoru.
 Gdy tylko znalazła się w środku wylało się na nią duże wiadro jakiejś klejącej mazi. Jakby tego było jeszcze mało brudnej sadzą i jakimś klajstrem Lily to uczynni Huncwoci przyszykowali jeszcze jedną niespodziankę. A mianowicie zaraz po tym na Lily z drugiego wiadra wysypała się znaczna ilość pierza. Te dwa czynniki spowodowały, że Lily wyglądała jak Wielki Ptak z ulicy Sezamkowej.
Huncwoci ukryci za kotarami nie wytrzymali. Wszyscy czterej runęli na podłogę dusząc i krztusząc się od śmiechu.
- Wy…wy….- Lily jąkała się najwyraźniej nie mogąc znaleźć odpowiednich słów by określić ich zachowanie.
- Tak Lily kochanie?? – Zapytał ocierając łzy James – Chcesz nam coś powiedzieć??
- NIE NAZYWAJ MNIE TAK- ryknęła Lily tak głośno, że prawdopodobnie słychać ją było w zakazanym lesie.
W tym momencie do dormitorium weszły Liz i Mandy.
 - Oj – Liz zakryła sobie dłońmi usta.
Lily stała na środku ich pokoju i wpatrywała się w chłopców z furią w oczach. James myślał, że zaraz rzuci się na niego z pięściami albo zacznie ich wyzywać od najgorszych, ale ona tylko odwróciła się i wybiegła z ich dormitorium.
 - No panowie dowcip możemy uznać za dobry…- Powiedział zadowolony Syriusz.
 - Nie kochanie to nie był dobry dowcip – ucięła mu Liz.- Ale jesteście wstrętni.
 - Nie przypuszczaliśmy, że wejdzie tu….
- Tak?? To, po co te wiadra??
Wszyscy czterej zrobili dziwne miny.
 - Na wszelki wypadek….
- Ja ci dam wszelki wypadek.
To mówiąc Liz zebrała z podłogi trochę klajstru jedną ręką a drugą trochę piór, po czym wymieszała to i rzuciła się na Syriusza smarując mu tym twarz. James dostał nagłego ataku śmiechu na widok głupiej miny Łapy z piórami w nosie, we włosach i ustach.
- Zabawne prawda?- Zapytała Liz.
- Nie bardzo…- Mruknął Syriusz dając po Jamesowi głowie, aby się uspokoił.
- Ale Jamesa bawi…
- To sam zaraz dostanie.
 Syriusz rzucił się na Jamesa i zaczął go smarować klejem i przylepiać piórka. Do zabawy z radością przyłączyli się, Remus i Peter. Wszyscy zaczęli tarzać się w piórach. Najwyraźniej sprawiało im to nieopisaną przyjemność. Liz westchnęła i przejechała dłonią twarz.
 - Zaczynam wątpić w ich poczytalność.
Wyszły zostawiając młodych psychopatów samym sobie.

 Lily wpadła do swojej sypialni i wbiegła do łazienki. Spojrzała w wiszące na ścianie duże lustro. Wyglądała jak nie przymierzając opierzone pisklę. Zdjęła sweter i wrzuciła do kosza na brudne ubrania. Nawet buty miała w piórach. „ Idioci, kretyni, smarkacze”. Mogła ich tak nazwać, ale i tak by ich to nie ruszyło. Mogła też przywalić któremuś, ale….
Spojrzała jeszcze raz na swoje odbicie i parsknęła śmiechem. Potem szybko przestała się śmiać gdyż trochę tego paskudztwa, na które były przyklejone pióra wciekło jej do ust. Miał ochotę wpakować całe wiadro tego kleju do ust.
 - Lily jesteś tam??
 - Nie….
- Lily otwórz…
Liz stała pod drzwiami i cały czas ciągnęła za klamkę. Po jakimś czasie Lily podeszła do drzwi i przekręciła klucz. Liz otworzyła drzwi i weszła do środka. Za nią weszła Mandy. Liz podeszła do Lily i oderwała jej piórko z policzka.
- Pozabijam ich kiedyś.
- Dobrze. Pomogę ci w tym. Chodź poskubiemy cię trochę….
 - A potem zróbcie ze mnie rosół.
- Dobrze – powtórzyła śmiejąc się Liz i wyprowadziła ją z łazienki.
Usiadły na łóżku Megan i zaczęły obierać Lily z piór. Mandy cały czas opowiadała jak Liz wściekła się na huncwotów i ochrzaniła ich za ten numer.

 - Ała!! Łapa to bolało!!
- Cicho siedź Rogal!! Jeszcze parę tylko zostało.
- Ała!!!
Huncwoci także siedzieli u siebie w pokoju obierając się z piór, których nabyli tarzając się po podłodze. Zabawa była wyśmienita, ale teraz musieli walczyć z nieprzyjemnymi konsekwencjami. Klej był dość mocny a że minęło już dużo czasu i klej zdążył zaschnąć. A usuwanie piór bolało.
- Ała!
- No. To już ostatnie. Teraz Lunio…
- Nie ja sam się oskubię…..Nie! Nie dam….
 Remus uciekł z łóżka do łazienki i przyjrzał się swojemu opierzeniu u lustrze. Złapał za jedno, ale nie pociągnął. Nagle za nim wyrósł James.
 - No Remulku jak szybko pociągniesz to będzie mniej bolało.
 - Wolę wolniej.
- To będzie bardziej bolało. No daj pomogę ci.
 - Nie nie!! James ja ci nie wierzę!!
Jednak na protesty było za późno. James przewrócił Remusa i przy pomocy Łapy na siłę zaczęli go skubać. Remus wrzeszczał i wierzgał, ale koledzy zostawili go dopiero, gdy już oderwali od niego ( razem z paroma włosami z grzywki i paroma rzęsami) ostatnie pióra i resztki zaschniętego kleju.
- Sadyści – mruknął oburzony Remus masując sobie miejsca po wyrwanym owłosieniu.
 - Glizdogon chodź teraz ty….
- Hehe ja już jestem po…
 Peter sam już się pozbył swoich piór. Skorzystał z nieuwagi kolegów i sam przed lustrem obrał się z piór. James był niepocieszony gdyż spodobało mu się skubanie.
Zebrał ręką trochę kleju i wysparował ponownie kolegę. Syriusz z ochotą udzielił swojej pomocy. Obsypał Petera piórami i przyklepał.
- No to poczekamy chwilkę i będziemy cię skubać Glizdek- zarechotał James.

czwartek, 23 stycznia 2014

Urodziny Jamesa cz.2

Wieczorem Remus zaciągnął Jamesa do biblioteki pod pretekstem znalezienia materiałów na karną pracę domową Rogacza. Mimo starań kolegów James i tak wiedział, że coś się szykuje. Luniak wcale nie interesował się, co pisał James.
- Remi…
 - Co?? – Zapytał zupełnie nie przytomnym głosem, Remus odkładając jakąś książkę na stół.
- Może byś mi to łaskawie sprawdził?? – Mruknął James podsuwając mu zapisany pergamin pod nos.
- Eee…no dobra…- Remus wziął wypracowanie Jamesa i zaczął czytać na głos- „ Przez 250 lat ludzie wszystkich warstw społecznych byli przekonani, że ich życiu zagraża spisek czarownic. Nikczemnicy zaprzedani idei przekonania….Ja i tak wiem, że cos szykujecie!! Co roku to samo. Wymyślcie coś innego tępaki. Na pewno teraz wejdziemy do pokoju wspólnego a tam czekają na mnie wszyscy z imprezą”.
- I co? – Zapytał James robiąc niewinną minę.
 - Dobre – odparł obojętnie Remus odkładając kartkę i nerwowo zerkając na zegarek. Chyba w ogóle nie zwrócił uwagi, co Rogaty napisał na pergaminie. James przyjrzał mu się uważnie a potem popatrzył na swoje dzieło. Pokręcił głową ze zrezygnowaniem i zmiął kartkę. Wstał i odniósł książki na półki pod okiem czujnej bibliotekarki. Remus także się podniósł. Razem zaczęli wędrować schodami w górę do wieży Gryffindoru.
- Hasło kochaneczki- zapytała Gruba Dama.
- Kryształowa kula- powiedział podekscytowany James.
Przeszedł przez dziurę za obrazem i stanął jak wryty.

- Lily gdzie jesteś?? – Liz wsadziła głowę do dormitorium i rozejrzała się za przyjaciółką. Lily usiadła szybko na łóżku chowając coś pod poduszką. Liz uniosła lekko jedną brew i już miała zapytać Lily, co to było, ale do pokoju weszła Mandy.
 - Liz miałaś przynieść tą książkę. Bez niej nic nie zrobimy.
- Ach tak już….
Obydwie wyszły szybko z dormitorium pomóc przygotowywać imprezę dla Pottera a Lily odetchnęła z ulgą. Głupio by się czuła gdyby dziewczyny odkryły, co robiła. Znowu usiadła na łóżku po turecku i wyjęła małe zawiniątko z pod poduszki. Schyliła się i wyjęła z torby zielony papier do pakowania prezentów. Owinęła zawiniątko dokładnie w papier i przewiązała czerwoną wstążką. Popatrzyła na swoje dzieło i uśmiechnęła się krzywo. Potem sięgnęła ponownie do torby i wydobyła z niej kawałek pergaminu, pióro i kałamarz. Położyła się na brzuchu i zaczęła skrobać piórem po pergaminie.
Gdy skończyła skrzywiła się ponownie i zamazała całą kartkę. Wzięła jeszcze jeden pergamin. Napisała parę zdań, ale i to jej się nie podobało.
Zamazała i pogniotła jeszcze wiele kartek i dopiero na szesnastej napisała coś, co ją w miarę zadowoliło. Chociaż i tak wyglądało źle. Westchnęła ciężko i zatknęła kartkę za wstążkę.
- Lily – Liz ponownie weszła do pokoju – Potrzebuję twojej opinii. Chodź.
- Już….Już idę – powiedziała wstając z łóżka i strącając ręką paczuszkę za łóżko by Liz jej nie dostrzegła.
 Wyszły obie do pokoju wspólnego. Dekoracje, które przygotowali gryfoni wyglądały całkiem nieźle. Syriusz stał na środku i wszystkim dyrygował. Liz podeszła do niego i objęła go w pasie. Lily usiadła na fotelu niedaleko i przyglądała się im ukradkiem. Łapa właśnie odwrócił się i namiętnie pocałował Liz w szyję. Liz uśmiechnęła się i zarzuciła mu ręce na szyję pozwalając na dalsze pieszczoty.
 Lily zagryzła wargi i odwróciła głowę. Coraz częściej było jej przykro widząc Liz i Syriusza albo Meg i Alana. Też jak one chciała być przytulana i całowana. Też chciałaby ktoś patrzył na nią z takim uwielbieniem. Potrząsnęła głową i rozejrzała się po pokoju, aby już więcej nie myśleć o Lizie i Łapie tulących się obok niej.
 - Lily podaj mi tą książkę, na której posadziłaś tyłek.- Mandy podeszła do niej cała rozanielona. Prawdopodobnie, dlatego że pod nieobecność Remusa to ona rzucała wszystkie czary i wiedziała wszystko.
 - Oj Mad przepraszam- powiedziała Lily wyciągając spod siebie niewielką książkę w szafirowej okładce.
 - Dobra – powiedziała do siebie Mandy kartkując książkę. – O jest! Zobaczymy, co potrafię jak mi się tylko napiszę, co mam robić.
 Lily przyjrzała się kartce, którą Mand wyciągnęła z pomiędzy kartek.
Były to instrukcje rzucania zaklęcia Intisiblo powodującego znikanie niektórych rzeczy. Mandy wygładziła kartkę( choć nie była wcale pognieciona) i przeczytała ją jeszcze raz wodząc po niej palcem z góry na dół.
Lily uśmiechnęła się pod nosem. Dokładnie wiedziała, dlaczego jej przyjaciółka tak się zachowuje. Powód był prosty: ów instrukcje napisał Remus. Lily dobrze znała jego pismo – literki były okrąglutkie i drobne. Tak to z całą pewnością pisał on. Mady schowała pergamin do kieszeni i zastosowała się do instrukcji.
 - Intisiblo- powiedziała głośno i zatoczyła delikatny łuk nadgarstkiem.
Wszystkie dekoracje stały się niewidzialne. Po pokoju przeszedł cichy pomruk podziwu. Mady uśmiechnęła się triumfalnie i zatknęła sobie różdżkę za ucho.
- Teraz wszyscy do sypialni. – Zakomenderował Syriusz – Wyjdźcie dopiero jak dam wam znak.
Wszyscy rozeszli się. Pokój był zupełnie pusty. Lily i jej koleżanki także poszły do swojego dormitorium. Meg, Liz i Mandy zaczęły się przygotowywać do imprezy. Wszystkie wyciągnęły ze swoich kufrów ubrania i zaczęły w nich przebierać. Jednak Lily usiadła na swoim łóżku i tylko im się przyglądała. W pewnym momencie Liz podniosła głowę i spojrzała na Lily.
- Lily czemu ty się nie szykujesz??
- Ja nie idę…
- Dlaczego??- Zapytała Meg, która właśnie czesała długaśne włosy Mandy. – Kto tak powiedział??
- Ja – mruknęła, Lily biorąc Pearl na kolana i drapiąc ją za uchem.
- Musisz iść…na ostatniej imprezie…-w tym miejscu Meg zrobiła przerwę, bo Lily skrzywiła się przypominając sobie jak James próbował ją pocałować. – Nie było za przyjemnie, ale….Musisz iść.
- Nie muszę. Poza tym nie mam się, w co ubrać.
 Liz wstała z dziwną miną i zaczęła zbliżać się do Lily. Ta zepchnęła Pearl z kolan, chwyciła poduszkę i zakryła się nią. Meg i Mandy także zbliżyły się do niej. Wspólnie złapały, Lily za nogi i zawlokły do łazienki. Potem wróciły do pokoju i wygrzebały z szafy Lily śliczną zielono-beżową sukienkę z cienkiego i zwiewnego materiału.
- Nieee- jęknęła, Lily, gdy Mandy podała jej sukienkę. – Mama mi ją wcisnęła na siłę. Nie założę jej. Wyglądam w niej jak…
 - Cicho!! Będziesz ładnie wyglądała- ucięła Liz.
- Gryzie…i ma za duży dekolt. – Lily nadal walczyła by nie iść na imprezę.
 - Nie jęcz – powiedziała ostro Liz i zaczęła malować powieli Lily jasno zielonym cieniem. W tym momencie usłyszały donośny gwizd z pokoju wspólnego.
 To był umówiony sygnał, aby zejść na dół. Liz szybko skończyła malować Lily, chwyciła swój prezent dla Jamesa i szybko wyszła z dormitorium. Meg i Mandy zrobiły to samo. Mand zatrzymała się w progu i pogoniła Lily.
- No szybciej. Za dwie minuty chcę cię widzieć we wspólnym.
- Dobrze- powiedziała Lily. Mandy wyszła a Lily została sama. Wyjęła spod łóżka swój prezent dla Jamesa i przyjrzała mu się. Potem westchnęła ciężko i wyszła z dormitorium.

James stanął na środku pokoju wspólnego i otworzył usta ze zdziwienia. Podejrzewał, że jak tylko wejdzie wszyscy rzucą mu się składać życzenia i rozpocznie się wielka balanga. Ale w pokoju wspólnym nie było ani pół osoby. Remus przeszedł obojętnie obok Jamesa i wszedł do dormitorium. Rogacz poszedł za nim nie wiedząc, co o tym myśleć. Gdy wszedł do sypialni jego przyjaciele nawet nie zareagowali. Remus zniknął w łazience, Peter spał na swoim łóżku a Syriusz bazgrał coś na pergaminie cicho pogwizdując. Bardzo go to wkurzyło. Łapa przecież wyrazie nie sugerował, że coś szykują na wieczór. Podszedł do swojego łóżka i rzucił na nie torbę. Usiadł tyłem do drzwi i zdjął szkolną szatę i rozluźnił krawat.
 Nagle usłyszał ciche trzaśnięcie drzwi i głośny gwizd. Odwrócił się szybko, ale po jego kolegach nie było ani śladu. Wstał i powoli podszedł do drzwi. Przyłożył do nich ucho i zaczął nasłuchiwać. Z dołu słychać było odgłosy kroków i szepty. Uśmiechnął się pod nosem i powolutku otworzył drzwi. Jednak nic nie zobaczył. Na dole było zupełnie ciemno. Wszedł na schody i zamknął za sobą drzwi. Zaczął ostrożnie schodzić po schodach.
Gdy był już w połowie światło nagle się zapaliło i usłyszał ryk wszystkich gryfonów zebranych na dole.
 - WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO JAMES!!!
- Ha wiedziałem!! – Krzyknął triumfalnie i zbiegł po schodach.
Wszyscy rzucili się składać mu życzenia i dawać prezenty. Od Remusa dostał wspaniały zestaw do pielęgnowania miotły a Syriusz i Glizdogon podarowali mu książkę pod tytułem „ 200 najbardziej pomysłowych czarodziejskich dowcipów”. Reszty prezentów nawet nie pamiętał. Znało go tyle osób. Prawie każdy coś mu podarował.
- Parę już wymyśliliśmy wcześniej, ale reszta jest świetna- powiedział Syriusz wręczając mu prezent.
- Na pewno się przyda- powiedział James.
 Po życzeniach wszyscy wzięli kieliszki z szampanem i wznieśli toast na cześć Jamesa. Potem Syriusz nie wiadomo skąd przytargał czarodziejskie radio i włączy muzykę. Niektórzy zaczęli tańczyć inni rozeszli się do pokojów a jeszcze inni rozsiedli się wygodnie i rozmawiali.
 James usiadł na jednym ze stołów i przyglądał się wszystkim. Jego wzrok zatrzymał się na Lily adorowanej przez jakichś dwóch starszych chłopców. W pierwszej chwili chciał do niej podejść, ale się powstrzymał gdyż wyraźnie podobało jej się towarzystwo tych gości. Też na niego spojrzała.
Uśmiechnęła się delikatnie i podniosła swój kieliszek. James odwzajemnił gest poczym oboje wypili resztki swojego szampana z kieliszków.
 Zabawa była wspaniała. Jedynym momentem nie przyjemnym do Jamesa było to jak jedna z jego wielbicielek wyciągnęła go na parkiet podczas jakiejś wolnej piosenki. W ogóle nie zważała na jego protesty, że kiepsko tańczy czy nie ma teraz ochoty.
Na szczęście profesor McGonagall wkroczyła do pokoju informując ich, że przekroczyli o dwie godziny limit czasu imprezowego. Wszyscy z głośnym jękiem rozeszli się do pokoi. James uwolnił się z objęć nachalnej fanki i pomógł sprzątać swoim przyjaciołom. Chciał jeszcze podejść do Lily, ale gdzieś zniknęła. Wszedł szybko do dormitorium i zajął pierwszy łazienkę. Mył się tak długo aż Syriusz znowu zaczął się dobijać do drzwi.
- Już wychodzę – krzyknął i wyszedł z wanny.
Ubrał się w nową czarną piżamę, którą dostał sową od rodziców i wyszedł z łazienki. Ominął okładających pięściami Remusa i Syriusza, którzy walczyli o miejsce w kolejce do łazienki i usiadł na łóżku.
Poprawił poduszkę. Coś zaszeleściło. Włożył rękę pod poduszkę i wyjął małe zawiniątko przewiązane czerwoną wstążką. Wyjął małą kartkę zza wstążki i przeczytał.
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin
 Mam nadzieję ze będą Ci dobrze służyć
 Lily
 Rozwinął papier. Na kołdrę wypadła para purpurowo-złotych rękawic do quidditcha. Uśmiechnął się szeroko i od razu je założył. Żaden prezent się nie liczył. Mimo że były to zwykłe rękawice były najwspanialsze. Bo od Lily. Położył się na plecach i wyciągnął ręce przed siebie. Cały czas na nie patrzył. W końcu ręce opadły mu na brzuch a oczy same się zamknęły.

środa, 22 stycznia 2014

Urodziny Jamesa cz.1

18 grudnia James obudził się około siódmej. Usiadł na łóżku, ziewnął potężnie i rozsunął swoje zasłony. Wydawało się, że reszta jeszcze smacznie spała. Wstał i boso po zimniej podłodze podszedł do okna. Śniegu było jeszcze więcej. Padało od dwóch dni bez przerwy, więc nie dziwne, że warstwa śniegu była znaczna. Słońce świeciło mocno na bezchmurnym niebie. Zapowiadał się wspaniały dzień. Odwrócił się i popatrzył na kalendarz. Dzisiejsza data była zaznaczona na czerwono mazakiem. Jego piętnaste urodziny. Uśmiechnął się do siebie i podszedł do łóżka Syriusza.
- Łapa…- wrzasnął rozsuwając zasłony jego łóżka. Jednak Syriusza tam nie było. Sprawdził też łóżka Remusa i Petera, ale i oni gdzieś wyparowali. Wszystkie ich łóżka były nie nagannie pościelone tak jakby w ogóle nie spali. Stanął na środku pokoju i targając włosy zaczął się zastanawiać nad miejscem pobytu swoich przyjaciół. Ubrał się szybko i poszedł do Wielkiej Sali na śniadanie.
Jego przyjaciele siedzieli już przy stole. Gdy tylko do nich podszedł przerwali rozmowę i zajęli się swoimi posiłkami. I tak dobrze wiedział, że coś szykują. Co roku się tak zachowywali jakby zapomnieli o jego urodzinach. Usiadł koło Syriusza i nałożył sobie grubą warstwę dżemu na grzankę. Nikt nie wspomniał nic o dzisiejszym dniu. Rozmawiali zupełnie na inne tematy. James raz czy dwa razy pytał się, jaka dzisiaj data, ale nikt mu nie odpowiedział.
 - Idziecie?? – Zapytał James wstając od stołu i biorąc swoją torbę z książkami.
 - Tak tak…zaraz – powiedział Syriusz rozglądając się po Sali. James uśmiechnął się i wyszedł sam na błonia gdyż pierwszą lekcja było zielarstwo.
 Gdy zbliżył się szklarni numer dwa zobaczył Lily i jej koleżanki rzucające się śnieżkami.
Lily jak zwykle wyglądała ślicznie. Na policzkach miała urocze czerwone rumieńce od mrozu a jej zielone oczy błyszczały w słońcu wesoło. Błyszczały też gwiazdki śniegu na jej rzęsach, włosach i płaszczu. Inne dziewczyny wyglądały podobnie. Ale dla niego tylko ona była piękna.
Chętnie by tak stał i przyglądał jej się, ale dopadli go koledzy tym samym wytrącając z transu i pociągnęli do szklarni na zajęcia.
Lily właśnie podcinała liście trzepotki gdy Liz szturchnęła ją w żebra
- Co? – Zapytała odkładając sekator i rozcierając sobie bok.
- Dzisiaj są urodziny Jamesa.- Szepnęła Liz.
- Jak co roku. Nie widzę w tym nic specjalnego…
- Oj wiesz, o co mi chodzi. Pomożesz nam urządzić dla niego przyjęcie??
- Nie licz na to. – Powiedziała Lily starając się wrócić do swojego poprzedniego zajęcia.
- Oj nie bądź taka niedobra- jęknęła Liz- przecież w twoje urodziny dał ci spokój….Prawda, że tylko do południa, ale…
- Oj będę taka niedobra- warknęła Lily podobnym do niej tonem.
Ale Liz nie dawała za wygraną. Pociągnęła przyjaciółkę za łokieć tak, że Lily ucięła za dużo liści po jednej stronie krzaka.
- Panno Evans proszę uważać!! – Nauczycielka wyrosła niespodziewanie za ich plecami.- To bardzo delikatna roślina…
- Przepraszam ja.. Tak niechcący- Powiedziała cicho Lily posyłając Liz wściekłe spojrzenie.
 Liz już nic nie mówiła tylko zajęła się swoją trzepotką. A Lily przy pomocy Mandy naprawiała stan swojej.
James cały czas był jakiś taki zamyślony. Nieobecny duchem ciął jakkolwiek liście roślinki. Niestety w pewnej chwili został brutalnie sprowadzony na ziemię przez samego siebie, ponieważ gdy obcinał liść sam skaleczył się w palec sekatorem. Zamrugał oczami i popatrzył na swoją dłoń. Z palca wskazującego płynęła czerwona stróżka krwi. Wpakował go sobie do ust, aby powstrzymać krwawienie i spojrzał na obiekt swojej pracy. Aż jęknął.
 Jego trzepotka była już tylko paroma badylami wystającymi z doniczki.
Profesor Sprout się to bardzo nie spodobało. Nakrzyczała na niego, że robi sobie głupie żarty i odjęła trzy punkty, Gryffindorowi.
Aż do obiadu, James miał zły humor. Na zaklęciach niewłaściwie wypowiedział zaklęcie i zamiast uciszyć swojego kruka podpalił mu ogon i wywołał tym małe zamieszanie. Profesor Flitwick także chciał odjąć mu punkty, ale Syriusz powiedział, że to nie sprawiedliwe, bo James ma urodziny i tym samym uratował gryfonów przed stratą kolejnych punktów a Jamesa przed kompletnym załamaniem. Nauczyciel westchnął i życzyła Jamesowi wszystkiego dobrego.
Tylko kruk nie był zadowolony z sytuacji gdyż brakowało mu paru piór w ogonie. Następną lekcje James sobie darował i przesiedział tą godzinę w swoim dormitorium. I tak miał zamiar zrezygnować z tych lekcji o starożytnych runach, bo bardzo go nudziły. Na obiad dotarł spóźniony i od razu zajął się jedzeniem.
Peter który siedział na przeciwko niego nie mógł znieść tego nastroju, Jamesa więc wydłubał z sałatki parę ziarenek kukurydzy i rzucił jednym w Jamesa. Ten od razu podniósł głowę i uśmiechną się. Od razu pojął, o co chodziło Peterowi a nastrój w jednej chwili zmienił mu się o 360 stopni.
Rozejrzał się po stole i wziął łyżkę i wyciągnął nią śliwkę z kompotu i rzucił nią w odpowiedzi, Glizdogonowi w czoło. Do zabawy ochoczo przyłączyli się Łapa strzelając w kolegów kulkami z piure ziemniaczanego i gotowanej marchewki i Remus, który tym razem nie pozostał obojętny i rzucił w Petera kotletem. Prawdopodobnie za to, że rano ten strącił na niego z drzewa śnieg. Po chwili wszyscy w Wielkiej Sali rzucali się produktami spożywczymi. Liz włączyła się do bitwy, gdy dostał od pewnej ślizgonki kiszonym ogórkiem prawdopodobnie za to, że podczas ostatniego meczu strąciła ją specjalnie z miotły.
 Jednak Lily wycofała się zniesmaczona tym całym zajściem. Za nią wypadła Meg z fasolką na włosach i Mand z szatą całą w szpinaku. Wszystkie postanowiły iść do wieży się przebrać na wróżbiarstwo.

- Ale jej przyłożyłam – piała z dumy Liz skacząc po swoim łóżku i ciesząc się ze swojego zwycięstwa. Cała była z kawałkach jedzenia. Oddała tej ślizgonce smarując jej twarz ciastem marchewkowym.
- Już wolne – powiedziała Lily wychodząc z łazienki. – A co na to nauczyciele?? Uspokoili to jakoś??
- Tak. Wlepili parę szlabanów i kazali sprzątać całą salę naszym kochanym kolegom – zachichotała Liz przeskakując ze swojego łóżka, na Mandy i z powrotem.
- Wychodzi na to, że same będziemy mieć wróżbiarstwo…- ucieszyła się Lily wciągając na nogi podkolanówki
- Ej Liz uważaj – krzyknęła Mandy i zepchnęła ją ze swojego łóżka – Mam teraz spaghetti na kołdrze!!
Kawałki jedzenia były nie tylko na łóżkach. Liz, gdy wpadła do dormitorium otrzepała się ze wszystkiego tak, że dokoła na dywanie leżały kawałki dzisiejszego obiadu. Nie zmieniło to krajobrazu w ich pokoju, bo i tak panował tam bałagan jak po wybuchu bomby.
- Liz idź się myć, bo za trochę mamy lekcję – powiedziała Lily wyjmując swoją drugą szatę z szafy.
– Znowu przez ciebie się spóźnimy.
- To niech stamtąd wyjdzie Meg!!
- Meg spadaj. Spóźnimy się przez ciebie!!
- Ja nie wyjdę bez mojej kredki!! Która mi ją podprowadziła!?- Meg wyszła z łazienki z groźną miną. Jeśli chodziło o kosmetyki albo o ubrania to strasznie się wściekała jak któraś pożyczała coś bez pytania. Teraz chodziło o jej ulubioną kredkę do oczu, więc wyglądała bardzo poważnie, mimo że stała przed nimi tylko w bluzce, majtkach i podkolanówkach. Poczuły się jak przed sądem ostateczny.
- Ja nie.
- Ja też nie…
- Ja….
 - Lily!! Ty kradziejko!! Zakradzieiłaś mi kredkę!!
 - Mogłam ją ze swoją pomylić – tłumaczyła się Lily. Nie malowała się zazwyczaj, ale gdy Meg wróciła z Hogsmeade z tą wspaniałą zdobyczą Lily postanowiła ją wypróbować.
 - Ty nie masz swojej kredki głupolu- powiedziała Meg śmiejąc się i rzuciła się na Lily a by sprawdzić jak się Lily sama się umalowała.
Tarmosiły się dłuższą chwilę. Liz w tym czasie zdołała się przebrać i poprawić makijaż kosmetykami Meg. Mandy w tym czasie czytała jakąś książkę. Nagle podniosła głowę i spojrzała na zegarek.
 - Już się spóźniłyśmy – zawołała i pociągnęła Lily za nogę – no chodźcie ten stary nietoperz będzie się wściekał. I tak pięć minut później dotarły na Wieże Północną. Oczywiście pięć minut po czasie.
 - Witajcie dziewczęta mimo wszystko dobrze, że się zjawiłyście. – Powiedziała profesor, Hoyle ale nie wyglądała na zadowoloną. Przeprosiły za spóźnienie, usiadły w ławkach i wyjęły swoje książki. Całą lekcję słuchały chiromancji i prawie usypiały z nudów.
- Już bym chyba wolała pomagać Syriuszowi. Na pewno mają niezłą zabawę. – Szepnęła Liz do, Megan.
 - Aha chyba ja też….. – Odpowiedziała, Meg, która tępo wpatrywała się w swoją rękę i nijak nie widziała tam linii Apollona, która pokazywała szczęście w bogactwie.

- Remi łap!! – Krzyknął James rzucając w Remusa miotłą a potem wiadrem, aby zgarnął do niego resztki naleśników z podłogi. Sam zabrał się do zmywania ze ściany jakiejś niezidentyfikowanej mazi. Ale warto było zabawę mieli pierwszorzędną.
Nawet teraz, gdy przypominał sobie minę Lucjusza Malfoya – ślizgona ze starszej klasy, gdy dostał ziemniakiem w twarz zaczynał rechotać. A Liza zrobiła świetną akcję smarując jakąś dziewczynę ciastem. Dobrze, że Lily uciekła od razu po rozpętaniu się bitwy, bo pewnie by jej coś zrobił a ona znowu była by wściekła. Jednak Dumbledorea ich numer bardzo rozbawił. Przy profesor McGonagall udawał poważnego, ale gdy ona wyszła zaczął się śmiać.
 - Chciałem się przyłączyć, ale źle by to wyglądało…- powiedział z błyskiem w oku.
- To panie profesorze urządzimy bitwę na śnieżki w przyszłym tygodniu- powiedział James szorując ścianę obok drzwi.
- A bardzo chętnie – odpowiedział Dumbledore nasuwając sobie okulary-połówki na nos i wychodząc z Sali.
- Łeee..- Jęknął Syriusz próbując się odkleić od oparcia krzesła. – Nie prościej by było użyć magii??
 Woźny Flich, który stał pod ścianą pokręcił przecząco głową. Pilnował ich, aby nie wycięli jeszcze innego numeru. Glizdogon westchnął ciężko i wrócił do zeskrobywania ze stołów mieszaniny zielonego groszku i ziemniaków.
Remus jednak, gdy Flich wyszedł wyciągnął różdżkę i przy jej pomocy uprzątnął znaczną część bałaganu. James widząc to przestał szorować ściany, wrzucił mokrą szmatę go kubła, wziął szczotkę i podszedł do Syriusza. Oparł brodę na kiju i zaczął kołysać się przestępując z palców na pięty.
- Łapa,…co robimy wieczorem?? – Zapytał, gdy Syriusz także przestał myć podłogę i zaczął się rozglądać czy Flich nie wraca.
Woźny się nie pojawiał, więc także wyciągnął różdżkę i rzucił zaklęcie na swoją miotłę, aby za niego sprzątała.
- Jeszcze ci mało?? – Zapytał uśmiechając się pod nosem i ciesząc się, że uważał wtedy jak Liz trenowała przy nim zaklęcia przydatne gospodyniom domowym.
 - Są moje urodziny….
- Siedź cicho zobaczysz, co będzie wieczorem…. – Uciszył go Syriusz i mrugnął do niego.


Hej mam napisaną 2część więc 2 komentarze i następna część :):):)

wtorek, 21 stycznia 2014

I kto ma głupszą minę?

- Szoruj, szoruj, Potter. James podniósł głowę i popatrzył z wyrzutem na Lily. Właśnie odpracowywali swój żart w bibliotece ścierając kurz z półek. Lily usadowiła się przy stoliku obok nich. Nogi założyła na blat a ręce zaplotła na piersiach. Patrzenie na Syriusza, Petera i Jamesa ścierających brudnymi, mokrymi szmatami wieloletnią warstwę kurzu sprawiało jej dużą radość. Siedzieli już tu półtorej godziny, ale nawet nie wyczyścili połowy regałów. - Cicho…..A psik!…siedź. Eee..Psik! Evans- mrukną James głośno wydmuchując nos w chusteczkę. Był alergikiem i dlatego tak rzadko chodził do biblioteki- przynajmniej tak to tłumaczył. Wiosną przeżywał prawdziwe męczarnie, gdy drzewa pyliły. Podobnie było z kurzem. Skórę na nosie już miał prawie zdartą od ciągłego wycierania nosa. I cały czas bezskutecznie próbował zapanować nad kichaniem. - A pisk!! - Na zdrowie Potter- powiedziała z jadowitym uśmiechem Lily. - Wcale mi tego nie życzysz…- warkną James. Odwrócił głowę i wyjrzał przez okno, które wychodziło na boisko. Z oddali widać było małe sylwetki zawodników jego drużyny. Patrick, który był ścigającym zaoferował swoją pomoc podczas nieobecności kapitana. James wierzył mu, ale i tak wolał być osobiście na treningu. Tak naprawdę to wolał wszystko od siedzenia tu pod nadzorem pani prefekt Lily Evans. Nic głupszego chyba go nie spotkało. Szlaban u swojej ukochanej. W prawdzie lubił być w jej towarzystwie, ale nie wtedy, gdy był cały ukurzony i miał zapchany i czerwony nos. Po trzech godzinach męczarni w bibliotece Lily oświadczyła im, że stan regałów jest zadowalający i pozwoliła im się oddalić. Gdy tylko wyszli ona zameldowała bibliotekarce, że już skończyli i poszła za huncwotami do wieży Gryffindoru. Było już szarawo jak dotarła na miejsce. W pokoju było jeszcze parę osób. Nie bardzo zwróciła uwagę, kto tam siedział.. Jej przyjaciółek nie było. Prawdopodobnie były w swojej sypialni gdyż dochodziły stamtąd ich głosy. Lily usiadła w fotelu przed kominkiem. Podciągnęła nogi pod brodę i zaczęła wpatrywać się w ogień. Był taki ciepły i wesoły. Zbliżało się Boże Narodzenie. W tym roku ustaliła, że zostanie na święta w szkole. Rodzice nie byli zachwyceni, ale Lily się uparła. Bardzo podobało jej się Boże Narodzenie w Hogwarcie. Atmosfera w szkole była wspaniała. Choinki, lodowe rzeźby, zapach czekolady i wspaniałe jedzenie… Nagle poczuła się bardzo senna. Zamknęła oczy i poczuła jak zmęczył ją ten tydzień. Wstała i już miała iść położyć się spać, gdy zobaczyła, że zaczął padać śnieg. Podeszła bliżej. Otworzyła okno i wyjrzała na błonia. Prawie wszystko było pokryte cieniutką warstewką białego puchu. Było tak cicho i spokojnie z nieba sypały się duże płatki białego puchu. Zgarnęła trochę śniegu z parapetu i zamknęła okno. Potem szybko wbiegła o schodach i cicho i ostrożnie otworzyła drzwi do swojego dormitorium. Za swoją ofiarę wybrała Liz siedzącą do drzwi tyłem i malującą w największym skupieniu swoje paznokcie u nóg. Lily podkradła się do niej i wrzuciła jej za kołnierz śnieg z parapetu. Liz wrzasnęła dziko i podskoczyła wywracając buteleczkę lakieru i brudząc sobie nim pościel. - Ty głupolu!! Co ty mi tam wrzuciłaś?? - Lizy nie nerwuj się – odparła niewinnie Lily- To tylko śnieg…. Mandy, która przypatrywała się całemu zdarzeniu podbiegła do okna i wydała z siebie okrzyk zadowolenia. - Jutro ulepimy bałwana- uśmiechnęła się Meg i zaczęła rugać Liz za to, że wylała jej ulubiony lakier. - Chyba jutro nie będzie z jeszcze, z czego- powiedziała Lily otwierając szafę, aby znaleźć swoją piżamę. - No nie wiem bardzo sypie. Założę się, że do rana już będzie, duuuużo śniegu – powiedziała Mandy- ale to nie ważne jak będzie mało to ulepię małego bałwana. - Pomogę ci – powiedziała Lily wchodząc do łazienki – pod warunkiem, że nazwiesz go, Potter i pozwolisz mi później, go zdeptać. Faktycznie w sobotę rano była już spora warstwa śniegu. Najwidoczniej przez całą noc gęsto sypało. Lily obudziła się o koło godziny dziesiątej. Raczej obudziła ją Mandy piszcząca na widok śniegu. Wszystkie ustaliły ze pójdą po śniadaniu lepić swoje bałwany i zrobią sobie mały konkurs. Ubrały się szybko i zeszły na śniadanie. Wszyscy uczniowie wyglądali na zadowolonych z pogody. W rekordowym czasie pochłonęły swoje śniadanie i pobiegły ciepło się ubrać. Dokładnie po obwijały się szalikami i założyły ciepłe rękawiczki. Gdy dotarły do Sali wejściowej Lily zatrzymała się i podeszła powoli do drzwi. Mandy chciała wyjść, ale Meg ją zatrzymała. - Ej, co jest?? - No nie pamiętasz jak rok temu dostałyśmy pigułami od chłopaków?? - Ja sprawdzę czy ich tam nie ma….- Powiedziała Lily i wystawiła ostrożnie głowę na zewnątrz. Chłopców nie było ani śladu, więc przywołała koleżanki gestem dłoni. Wybiegły wesoło na błonia i od razu zaczęły się rzucać śnieżkami. Potem każda z osobna zaczęła lepić swojego bałwana. Bawiły się przy tym jak dzieci. Lily pobiegła nawet do Hagrida po marchewki, które miały posłużyć jako bałwankowe nosy. Po godzinie powstały cztery okrąglutkie bałwanki. Lily właśnie wykańczała swoje dzieło, gdy usłyszała oburzony krzyk Megan. Odwróciła się i ujrzała swoją przyjaciółkę rozcierającą swój pośladek. Nie zdążyła się odwrócić, gdy poczuła ból w okolicach kolan. Odwróciła się i zobaczyła czterech huncwotów z uśmiechami od ucha do ucha. W rękach trzymali zapas śnieżnych piguł. James właśnie przybił piątkę z Peterem gratulując mu dobrego strzału. Popatrzył na nią i ryknął śmiechem na widok jej zdziwionej miny. Lily jednak nie zareagowała jak on. Rzuciła w niego marchewką, którą miała przymocować swojemu bałwanowi. Niestety nie trafiła gdyż, James uchylił się. - Oj Evans musisz popracować nad celnością. – Zaśmiał się doprowadzając Lily w ten sposób do stanu wrzenia. Chciała zamknąć mu tą gębę tyko jak?? - Mogę na tobie?? – Zapytała i jeszcze raz chybiła, co wywołało koleją salwę śmiechu huncwotów. Była tak wściekła, że praktycznie nie wiedziała, co robi. - No nie Evans, ale miałaś głupią minę jak dostałaś- Potter prawie dusił się ze śmiechu. Lily zacisnęła pięści i uśmiechnęła się do siebie przebiegle Teraz już nie odpowiadała za siebie. Miała tylko jeden cel….żeby on wreszcie się zamknął i przestał idiotycznie rżeć. W głowie zaświtał jej pomysł. Był on szalony i bardzo odważny, ale jedyny… Nie wiele myśląc rzuciła się na Jamesa przewracając go na śnieg tak, że grzmotnął głową w zaspę. Usiadła okrakiem mu na brzuchu i spojrzała na niego. On uśmiechną się i już miał coś powiedzieć złośliwego, ale Lily pochyliła się i pocałowała go szybko prosto w usta. Potem wyprostowała się, wstała i odgarnęła włosy z twarzy. Pocałunek był w prawdzie szybki i kłódki, ale zdziałał swoje. - Szkoda, że ty teraz nie widzisz swojej miny Potter- powiedziała zadowolona. James faktycznie był zdziwiony…Nie. Zdziwiony to było mało powiedziane. James był po prostu w szoku. Usiadł podpierając się z tyłu rękami i patrzył okrągłymi oczyma na Lily. Rozdziawił gębę ze zdziwienia i z trudem łapał powietrze. Ona uśmiechnęła się i skinęła na przyjaciółki, które stały i gapiły się na nią z otwartymi ustami. - A i jeszcze jedno Potter – powiedziała odwracając się i z trudem powstrzymując śmiech na widok min wszystkich huncwotów. – Nie bierz tego tak do siebie. Nie miałam innego wyjścia. Po prostu chciałam żebyś się zamknął.

niedziela, 19 stycznia 2014

Lekcja Historii Magii, zlelone włosy i szlaban u Lily Evans

Gorąco, cicho i duszno. Taka atmosfera panowała w klasie Historii Magii. Lily bezskutecznie walczyła z sennością. Oczy same jej się zamykały a umysł powoli popadał w otępienie. Odłożyła pióro i potarła dłońmi twarz. Od paru dni miała ochotę nie wstawać z łóżka. Źle spała i wstawała zmęczona. Aby nie usnąć zaczęła przyglądać się wszystkim do koła.
Liz podparła głowę na dłoni i dziabała swój pergamin piórem robiąc na nim raz po raz zielone kleksy.
 Meg zapisała swój arkusz do połowy. Lily wychyliła się i przyjrzała się uważnie temu, co jej przyjaciółka notowała. Po paru zdaniach o rebelii goblinów słowo „powstanie” przechodziło zgrabnie w „KOCHAM ALANA”. Raczej nie zdziwiło to Lily. Zostawiła Megan z jej małą obsesją i zaczęła obserwować resztę klasy.
Mandy pisała z zawrotną prędkością każde słowo profesora Binsa. Lily postanowiła, że podziękuje jej kiedyś za to. Sama nie miała nawet kolorowego pojęcia, co swym nudnym głosem dyktuje nauczyciel.
Remus także pisał. Biedny chłopak. Robił wszystko, aby jego koledzy zdali. Zapewne po lekcji da im notatki i pomoże odrobić pracę domową. Lily odwróciła głowę i spojrzała na pozostałych huncwotów.
Syriusz produkował setny już chyba papierowy samolocik, Peter wpatrywał się tępo w okno a Potter….Cóż…Potter po prostu spał. I nawet chrapał. Ale mógł być spokojny. Jego samopiszące pióro (najwspanialszy prezent na trzynaste urodziny od kolegów) notowało za niego.
Po tym jak ją pocałował zachowywała się jakby nigdy nic. Nie powiedziała o tym przyjaciółką i nie rozmawiała z nim o tym. Po prostu nic się nie stało. NIC.
 W tym momencie James otworzył oczy, ziewną potężnie i przeciągnął się. Gdy podniósł głowę jej oczom ukazał się duży żółto-zielony siniak jej autorstwa. Na początku było on bardziej fioletowy, ale już po tygodniu zmienił kolor. Lily parę razy zastanawiała się jak on wytłumaczył kolegom to, co miał na policzku.
 Tak naprawdę James nic nie tłumaczył. Jego przyjaciele domyślili się wszystkiego i o nic nie pytali. Był on im wdzięczny, bo potraktował tego siniaka jako wielką porażkę. Teraz Lily było trochę głupio. Nawet myślała żeby z nim pogadać, ale on unikał jej jak ognia. Przed koleżankami udawała, że cieszy się z tego, że nie słyszy tego irytującego „ Evans umówisz się ze mną??”. Ale czy na pewno??


Po obiedzie Lily udała się do biblioteki. Musiała napisać pracę z Historii Magii oraz przygotowywać się do sprawdzianu z Zielarstwa. Nie dość, że miała zamiar zabrać kilka książek Megan poprosiła, aby przyniosła jej jeszcze dwie. Lily zgodziła się, ale teraz pluła sobie w brodę. W sumie wracała z biblioteki z kilkoma opasłymi tomami. Nic nie widziała zza tych książek. Szła dosłownie na oślep. W pewnej chwili przyśpieszyła kroku. Wydawało jej się, bowiem, że słyszy śpiew Irytka za sobą. Od czasu, gdy gonił ją i jej koleżanki rzucając balonami z wodą, bała się, że go spodka. Była już blisko wieży Gryffindoru, gdy nagle na swojej drodze spotkała przeszkodę. Siła uderzenia była tak duża, że Lily wraz z książkami wylądowała na podłodze. Rzuciła się do zbierania swoich pomocy dydaktycznych. Przeszkoda, którą okazał się James Potter także kucnął, aby jej pomóc.
 - Znowu ci utrudniam życie….- Powiedział nieśmiało pomagając jej pozbierać porozrzucane dokoła książki- Przepraszam zamyśliłem się…
- Nie da się ukryć- westchnęła Lily i sięgnęła równocześnie po tą samą książkę, co on. Wstali naraz trzymając nadal książkę po obu końcach. Lily spojrzała na niego i nie wiedziała, co powiedzieć. Przeniosła spojrzenie z jego oczu na lewy policzek. Poczuł jej zielone spojrzenie i zasłonił siniak dłonią.
 - Potter- powiedziała nieśmiało Lily – ja chyba ci za mocno przyłożyłam…
 - Nie przejmuj się – powiedział uspokajająco i uśmiechnął się łobuzersko. – To był najsłodszy lewy sierpowy, jakim oberwałem. Lily wytrzeszczyła na niego oczy. Normalny to na pewno nie był. On jakby czytał w jej myślach ukłonił się i odszedł pogwizdując wesoło. Wzięła swoje książki i odeszła. Już nie miała wyrzutów sumienia i mogła na niego wrzeszczeć. I tak zrobiła. Już następnego dnia.

 - POTTER!! Ty idioto, co ty mi zrobiłeś???
- Ależ Evans tak to pasuje do twoich oczu…..
 Lily obrzuciła go nienawistnym spojrzeniem. Jej włosy….Jej duma i chwała…. Były….Były zielone… Potter i jego koledzy wlali jej coś do pucharu, z którego piła sok dyniowy na śniadaniu. Z początku Lily nic nie zauważyła, ale gdy usłyszała stłumione chichoty huncwotów w głowie zaświtał jej pomysł, aby sprawdzić, co się dzieje. Bo ich śmiech nigdy nie wróżył nic dobrego. Odwróciła szybko głowę w ich stronę tak, że grzywka spadła jej na oczy. Z przerażeniem stwierdziła, że zamiast kasztanowych kosmyków na głowie ma włosy koloru młodej wiosennej trawy. Pierwszym podejrzanym był oczywiście, Potter. Spojrzała na niego a on parsknął śmiechem. Strzał w dziesiątkę. Jej koleżanki patrzyły na nią bezradnie.
- Potter – powiedziała Lily przez zęby- natychmiast to cofnij albo tym razem skrzywdzę cię na stałe.
- Evans nie złość się – powiedział James uśmiechając się zawadiacko- Powinnaś być wdzięczna…..
Lily wytrzeszczyła na niego oczy. Syriusz od razu zrozumiał, o co chodziło jego przyjacielowi. – No tak Evans. Przez pół życia wyglądałaś jak marchewka….
- A teraz wyglądasz jak natka.
Lily zamknęła oczy, aby nie rzucić się na nich z pięściami. Zdecydowanie wolała wyglądać jak marchewka przynajmniej ten kolor był bardziej naturalny. Przez głowę przeleciało jej kilka sposobów, aby dać nauczkę Potterowi, ale tylko jeden wydał jej się właściwy.
James przez cały ten czas obserwował zmiany nastroju na jej twarzy. Nie był zdziwiony, gdy była wściekła, ale z tego stanu po paru minutach przeszła w zadowolenie. To było jego zdaniem bardzo podejrzane.
W tym momencie Lily otworzyła oczy i uśmiechnęła się do niego jadowicie.
 - Więc Potter jak ci się ten kolor tak bardzo podoba to zapraszam ciebie i Blacka na szlaban jutro…powiedzmy o trzeciej.
- Niestety – powiedział James targając włosy i uśmiechając się – wczoraj nauczyciele byli w tak dobrej formie, że w tym tygodniu mam zajęte wszystkie wolne terminy. Niestety nie uda mi się ciebie wcisnąć….Mam sześć szlabanów.
- Ależ nasza firma świadczy specjalne usługi dla naszych wiernych klientów – powiedziała Lily jadowicie- Do sześciu szlabanów dodajemy jeden gratis!! Powiedzmy w ten piątek po południu.
 - Trening quidditcha.
- Jeden opuścisz…- powiedziała Lily patrząc na niego i uśmiechając się z satysfakcją.- Black i Pettigrew wy też przyjdziecie potowarzyszyć Potterowi.
James, Peter i Syriusz byli wściekli, ale nic nie mogli zrobić. Lily uśmiechnęła się widząc ich wściekłe miny. Potem odwróciła się do Mandy i popatrzyła na nią błagalnym wzrokiem. Mandy właśnie przeglądała szybko książkę do zaklęć. Po chwili znalazła odpowiedzenie zaklęcie i przywróciła naturalny kolor czupryny Lily.