środa, 22 stycznia 2014

Urodziny Jamesa cz.1

18 grudnia James obudził się około siódmej. Usiadł na łóżku, ziewnął potężnie i rozsunął swoje zasłony. Wydawało się, że reszta jeszcze smacznie spała. Wstał i boso po zimniej podłodze podszedł do okna. Śniegu było jeszcze więcej. Padało od dwóch dni bez przerwy, więc nie dziwne, że warstwa śniegu była znaczna. Słońce świeciło mocno na bezchmurnym niebie. Zapowiadał się wspaniały dzień. Odwrócił się i popatrzył na kalendarz. Dzisiejsza data była zaznaczona na czerwono mazakiem. Jego piętnaste urodziny. Uśmiechnął się do siebie i podszedł do łóżka Syriusza.
- Łapa…- wrzasnął rozsuwając zasłony jego łóżka. Jednak Syriusza tam nie było. Sprawdził też łóżka Remusa i Petera, ale i oni gdzieś wyparowali. Wszystkie ich łóżka były nie nagannie pościelone tak jakby w ogóle nie spali. Stanął na środku pokoju i targając włosy zaczął się zastanawiać nad miejscem pobytu swoich przyjaciół. Ubrał się szybko i poszedł do Wielkiej Sali na śniadanie.
Jego przyjaciele siedzieli już przy stole. Gdy tylko do nich podszedł przerwali rozmowę i zajęli się swoimi posiłkami. I tak dobrze wiedział, że coś szykują. Co roku się tak zachowywali jakby zapomnieli o jego urodzinach. Usiadł koło Syriusza i nałożył sobie grubą warstwę dżemu na grzankę. Nikt nie wspomniał nic o dzisiejszym dniu. Rozmawiali zupełnie na inne tematy. James raz czy dwa razy pytał się, jaka dzisiaj data, ale nikt mu nie odpowiedział.
 - Idziecie?? – Zapytał James wstając od stołu i biorąc swoją torbę z książkami.
 - Tak tak…zaraz – powiedział Syriusz rozglądając się po Sali. James uśmiechnął się i wyszedł sam na błonia gdyż pierwszą lekcja było zielarstwo.
 Gdy zbliżył się szklarni numer dwa zobaczył Lily i jej koleżanki rzucające się śnieżkami.
Lily jak zwykle wyglądała ślicznie. Na policzkach miała urocze czerwone rumieńce od mrozu a jej zielone oczy błyszczały w słońcu wesoło. Błyszczały też gwiazdki śniegu na jej rzęsach, włosach i płaszczu. Inne dziewczyny wyglądały podobnie. Ale dla niego tylko ona była piękna.
Chętnie by tak stał i przyglądał jej się, ale dopadli go koledzy tym samym wytrącając z transu i pociągnęli do szklarni na zajęcia.
Lily właśnie podcinała liście trzepotki gdy Liz szturchnęła ją w żebra
- Co? – Zapytała odkładając sekator i rozcierając sobie bok.
- Dzisiaj są urodziny Jamesa.- Szepnęła Liz.
- Jak co roku. Nie widzę w tym nic specjalnego…
- Oj wiesz, o co mi chodzi. Pomożesz nam urządzić dla niego przyjęcie??
- Nie licz na to. – Powiedziała Lily starając się wrócić do swojego poprzedniego zajęcia.
- Oj nie bądź taka niedobra- jęknęła Liz- przecież w twoje urodziny dał ci spokój….Prawda, że tylko do południa, ale…
- Oj będę taka niedobra- warknęła Lily podobnym do niej tonem.
Ale Liz nie dawała za wygraną. Pociągnęła przyjaciółkę za łokieć tak, że Lily ucięła za dużo liści po jednej stronie krzaka.
- Panno Evans proszę uważać!! – Nauczycielka wyrosła niespodziewanie za ich plecami.- To bardzo delikatna roślina…
- Przepraszam ja.. Tak niechcący- Powiedziała cicho Lily posyłając Liz wściekłe spojrzenie.
 Liz już nic nie mówiła tylko zajęła się swoją trzepotką. A Lily przy pomocy Mandy naprawiała stan swojej.
James cały czas był jakiś taki zamyślony. Nieobecny duchem ciął jakkolwiek liście roślinki. Niestety w pewnej chwili został brutalnie sprowadzony na ziemię przez samego siebie, ponieważ gdy obcinał liść sam skaleczył się w palec sekatorem. Zamrugał oczami i popatrzył na swoją dłoń. Z palca wskazującego płynęła czerwona stróżka krwi. Wpakował go sobie do ust, aby powstrzymać krwawienie i spojrzał na obiekt swojej pracy. Aż jęknął.
 Jego trzepotka była już tylko paroma badylami wystającymi z doniczki.
Profesor Sprout się to bardzo nie spodobało. Nakrzyczała na niego, że robi sobie głupie żarty i odjęła trzy punkty, Gryffindorowi.
Aż do obiadu, James miał zły humor. Na zaklęciach niewłaściwie wypowiedział zaklęcie i zamiast uciszyć swojego kruka podpalił mu ogon i wywołał tym małe zamieszanie. Profesor Flitwick także chciał odjąć mu punkty, ale Syriusz powiedział, że to nie sprawiedliwe, bo James ma urodziny i tym samym uratował gryfonów przed stratą kolejnych punktów a Jamesa przed kompletnym załamaniem. Nauczyciel westchnął i życzyła Jamesowi wszystkiego dobrego.
Tylko kruk nie był zadowolony z sytuacji gdyż brakowało mu paru piór w ogonie. Następną lekcje James sobie darował i przesiedział tą godzinę w swoim dormitorium. I tak miał zamiar zrezygnować z tych lekcji o starożytnych runach, bo bardzo go nudziły. Na obiad dotarł spóźniony i od razu zajął się jedzeniem.
Peter który siedział na przeciwko niego nie mógł znieść tego nastroju, Jamesa więc wydłubał z sałatki parę ziarenek kukurydzy i rzucił jednym w Jamesa. Ten od razu podniósł głowę i uśmiechną się. Od razu pojął, o co chodziło Peterowi a nastrój w jednej chwili zmienił mu się o 360 stopni.
Rozejrzał się po stole i wziął łyżkę i wyciągnął nią śliwkę z kompotu i rzucił nią w odpowiedzi, Glizdogonowi w czoło. Do zabawy ochoczo przyłączyli się Łapa strzelając w kolegów kulkami z piure ziemniaczanego i gotowanej marchewki i Remus, który tym razem nie pozostał obojętny i rzucił w Petera kotletem. Prawdopodobnie za to, że rano ten strącił na niego z drzewa śnieg. Po chwili wszyscy w Wielkiej Sali rzucali się produktami spożywczymi. Liz włączyła się do bitwy, gdy dostał od pewnej ślizgonki kiszonym ogórkiem prawdopodobnie za to, że podczas ostatniego meczu strąciła ją specjalnie z miotły.
 Jednak Lily wycofała się zniesmaczona tym całym zajściem. Za nią wypadła Meg z fasolką na włosach i Mand z szatą całą w szpinaku. Wszystkie postanowiły iść do wieży się przebrać na wróżbiarstwo.

- Ale jej przyłożyłam – piała z dumy Liz skacząc po swoim łóżku i ciesząc się ze swojego zwycięstwa. Cała była z kawałkach jedzenia. Oddała tej ślizgonce smarując jej twarz ciastem marchewkowym.
- Już wolne – powiedziała Lily wychodząc z łazienki. – A co na to nauczyciele?? Uspokoili to jakoś??
- Tak. Wlepili parę szlabanów i kazali sprzątać całą salę naszym kochanym kolegom – zachichotała Liz przeskakując ze swojego łóżka, na Mandy i z powrotem.
- Wychodzi na to, że same będziemy mieć wróżbiarstwo…- ucieszyła się Lily wciągając na nogi podkolanówki
- Ej Liz uważaj – krzyknęła Mandy i zepchnęła ją ze swojego łóżka – Mam teraz spaghetti na kołdrze!!
Kawałki jedzenia były nie tylko na łóżkach. Liz, gdy wpadła do dormitorium otrzepała się ze wszystkiego tak, że dokoła na dywanie leżały kawałki dzisiejszego obiadu. Nie zmieniło to krajobrazu w ich pokoju, bo i tak panował tam bałagan jak po wybuchu bomby.
- Liz idź się myć, bo za trochę mamy lekcję – powiedziała Lily wyjmując swoją drugą szatę z szafy.
– Znowu przez ciebie się spóźnimy.
- To niech stamtąd wyjdzie Meg!!
- Meg spadaj. Spóźnimy się przez ciebie!!
- Ja nie wyjdę bez mojej kredki!! Która mi ją podprowadziła!?- Meg wyszła z łazienki z groźną miną. Jeśli chodziło o kosmetyki albo o ubrania to strasznie się wściekała jak któraś pożyczała coś bez pytania. Teraz chodziło o jej ulubioną kredkę do oczu, więc wyglądała bardzo poważnie, mimo że stała przed nimi tylko w bluzce, majtkach i podkolanówkach. Poczuły się jak przed sądem ostateczny.
- Ja nie.
- Ja też nie…
- Ja….
 - Lily!! Ty kradziejko!! Zakradzieiłaś mi kredkę!!
 - Mogłam ją ze swoją pomylić – tłumaczyła się Lily. Nie malowała się zazwyczaj, ale gdy Meg wróciła z Hogsmeade z tą wspaniałą zdobyczą Lily postanowiła ją wypróbować.
 - Ty nie masz swojej kredki głupolu- powiedziała Meg śmiejąc się i rzuciła się na Lily a by sprawdzić jak się Lily sama się umalowała.
Tarmosiły się dłuższą chwilę. Liz w tym czasie zdołała się przebrać i poprawić makijaż kosmetykami Meg. Mandy w tym czasie czytała jakąś książkę. Nagle podniosła głowę i spojrzała na zegarek.
 - Już się spóźniłyśmy – zawołała i pociągnęła Lily za nogę – no chodźcie ten stary nietoperz będzie się wściekał. I tak pięć minut później dotarły na Wieże Północną. Oczywiście pięć minut po czasie.
 - Witajcie dziewczęta mimo wszystko dobrze, że się zjawiłyście. – Powiedziała profesor, Hoyle ale nie wyglądała na zadowoloną. Przeprosiły za spóźnienie, usiadły w ławkach i wyjęły swoje książki. Całą lekcję słuchały chiromancji i prawie usypiały z nudów.
- Już bym chyba wolała pomagać Syriuszowi. Na pewno mają niezłą zabawę. – Szepnęła Liz do, Megan.
 - Aha chyba ja też….. – Odpowiedziała, Meg, która tępo wpatrywała się w swoją rękę i nijak nie widziała tam linii Apollona, która pokazywała szczęście w bogactwie.

- Remi łap!! – Krzyknął James rzucając w Remusa miotłą a potem wiadrem, aby zgarnął do niego resztki naleśników z podłogi. Sam zabrał się do zmywania ze ściany jakiejś niezidentyfikowanej mazi. Ale warto było zabawę mieli pierwszorzędną.
Nawet teraz, gdy przypominał sobie minę Lucjusza Malfoya – ślizgona ze starszej klasy, gdy dostał ziemniakiem w twarz zaczynał rechotać. A Liza zrobiła świetną akcję smarując jakąś dziewczynę ciastem. Dobrze, że Lily uciekła od razu po rozpętaniu się bitwy, bo pewnie by jej coś zrobił a ona znowu była by wściekła. Jednak Dumbledorea ich numer bardzo rozbawił. Przy profesor McGonagall udawał poważnego, ale gdy ona wyszła zaczął się śmiać.
 - Chciałem się przyłączyć, ale źle by to wyglądało…- powiedział z błyskiem w oku.
- To panie profesorze urządzimy bitwę na śnieżki w przyszłym tygodniu- powiedział James szorując ścianę obok drzwi.
- A bardzo chętnie – odpowiedział Dumbledore nasuwając sobie okulary-połówki na nos i wychodząc z Sali.
- Łeee..- Jęknął Syriusz próbując się odkleić od oparcia krzesła. – Nie prościej by było użyć magii??
 Woźny Flich, który stał pod ścianą pokręcił przecząco głową. Pilnował ich, aby nie wycięli jeszcze innego numeru. Glizdogon westchnął ciężko i wrócił do zeskrobywania ze stołów mieszaniny zielonego groszku i ziemniaków.
Remus jednak, gdy Flich wyszedł wyciągnął różdżkę i przy jej pomocy uprzątnął znaczną część bałaganu. James widząc to przestał szorować ściany, wrzucił mokrą szmatę go kubła, wziął szczotkę i podszedł do Syriusza. Oparł brodę na kiju i zaczął kołysać się przestępując z palców na pięty.
- Łapa,…co robimy wieczorem?? – Zapytał, gdy Syriusz także przestał myć podłogę i zaczął się rozglądać czy Flich nie wraca.
Woźny się nie pojawiał, więc także wyciągnął różdżkę i rzucił zaklęcie na swoją miotłę, aby za niego sprzątała.
- Jeszcze ci mało?? – Zapytał uśmiechając się pod nosem i ciesząc się, że uważał wtedy jak Liz trenowała przy nim zaklęcia przydatne gospodyniom domowym.
 - Są moje urodziny….
- Siedź cicho zobaczysz, co będzie wieczorem…. – Uciszył go Syriusz i mrugnął do niego.


Hej mam napisaną 2część więc 2 komentarze i następna część :):):)

2 komentarze:

  1. Ojeeej super piszesz naprawdę :D
    A twoje wpisy mnie powalają są cudowne :):):):)

    OdpowiedzUsuń
  2. aaaaaaaa super super super
    dawaj nexta ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń